Władza ma rację, 2 tys. podpisów do kosza
W całej awanturze chodzi o wysokość opłat za ponadnormatywny czas spędzany przez dzieci w przedszkolach. Zgodnie z ustawą, pierwsze 5 godzin pobytu dziecka w publicznym, prowadzonym przez Urząd Miasta przedszkolu jest bezpłatne. Za każdą kolejną godzinę trzeba już płacić. W lipcu miejscy radni podjęli uchwałę, w której ustalili stawkę opłat za każdą ponadnormatywną godzinę na poziomie 0,25 procent najniższego krajowego wynagrodzenia, czyli na poziomie 3,47 zł. Jak się okazało to jedne z najwyższych opłat w Polsce! Mniej płacą nawet rodzice dzieci w Warszawie, gdzie zarobki są najwyższe w Polsce!
To oczywiście wywołało reakcję rodziców, którzy na sesji Rady Miasta 22 września dali upust swojemu niezadowoleniu. Ale radni koalicji rządzącej miastem i powiatem nie chcieli zmienić kontrowersyjnej uchwały. Tłumaczyli, że potrzebują czasu i projektem zajmą się dopiero pod koniec października.
Sprawy w swoje ręce wzięli jednak rodzice. Zebrali 2 tys. podpisów pod obywatelskim projektem uchwały, który zmniejszał stawkę za godzinę pobytu w przedszkolu do 0,15 proc. najniższej krajowej, czyli do 2,01 zł. 30 września złożyli projekt z podpisami do Rady Miasta. Choć do złożenia projektu uchwały wystarczy tysiąc podpisów, rodzice zebrali ich dwa razy tyle.
Działając w imieniu mieszkańców opozycyjni radni SLD i PiS złożyli wniosek o zwołanie na wtorek na godz. 13. nadzwyczajnej sesji, na której radni mieli pochylić się nad projektem rodziców. Tymczasem nagle, ni stąd ni zowąd, przewodnicząca Rady Miasta Ewa Skorupa na półtorej godziny przed planowaną sesją nadzwyczajną, zwołała inną sesję, także nadzwyczajną, na której radni debatować mieli i w zamyśle koalicji przegłosować własny projekt uchwały. Nie wiadomo skąd i jak, projekt ten został złożony do Rady Miasta dzień, przed projektem rodziców.
Potem scenariusz był już oczywisty. Na pierwszej sesji radni koalicji PO, PLUS, ZB-PSL przyjęli własny projekt, na drugiej odrzucili ten, przygotowany przez rodziców (co ciekawe jednak podczas głosowań w komisjach żaden koalicyjny radny nie był przeciw projektowi rodziców).
Przewodnicząca Ewa Skorupa zarzucała rodzicom, że z 2 tys. podpisów ważnych jest „tylko” 1726, bo reszta to sygnatury osób spoza Bełchatowa, które inicjatywy uchwałodawczej nie mają. Ale to i tak o 726 więcej niż jest wymagane. - Jako radni sami państwo wiecie, jak ciężko jest zebrać tyle podpisów. W tej radzie zasiadają radni, którzy dostali się do niej z liczbą stu, czy dwustu głosów. Doceńmy zatem wysiłek ludzi, którzy zebrali aż dwa tysiące podpisów – mówił podczas sesji Dariusz Kubiak, radny PiS, apelując do radnych koalicji o przyjęcie projektu rodziców.
- Prezydent zawsze mówi, że wsłuchuje się w głos mieszkańców. Niech się wsłucha w głos tych dwóch tysięcy ludzi i niech dzisiaj jednogłośnie radni pokażą mieszkańcom, że szanują ich zdanie – dodaje Sławomir Komidzierski, przewodniczący klubu SLD.
Co ciekawe, przewodnicząca rady Ewa Skorupa nie chciała nawet uznać, że projekt obywatelski to faktycznie projekt rodziców, nazywając go projektem opozycji. W podobnym tonie wypowiadał się także Grzegorz Gryczka, wiceprzewodniczący rady, szef klubu Ziemi Bełchatowskiej-PSL. - Wniosek mieszkańców został zawłaszczony przez radnych SLD i PiS. Ktoś zrobił robotę, a radni opozycji się pod tym podpisali – mówi Grzegorz Gryczka.
- My nie składaliśmy projektu uchwały, on jest własnością dwóch tysięcy bełchatowian – ripostuje Sławomir Komidzierski. - My złożyliśmy tylko wniosek o zwołanie sesji nadzwyczajnej, żeby proces legislacyjny przyspieszyć. Jednak zwołanie drugiej sesji półtorej godziny wcześniej to jest skandal w historii samorządności Bełchatowa – podkreśla.
Od 0,1 do 0,25 proc.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że scenariusz przeprowadzenia obu sesji nie był przypadkowy. Władze miasta dobrze wiedziały, na jaki dzień rodzice planują manifestację. Uchwalając swój projekt uchwały kilkadziesiąt minut przed jej rozpoczęciem, mogli zadać rodzicom pytanie, o co im chodzi. Stawki według koalicyjnego projektu zostały bowiem obniżone, choć nie dla wszystkich.
Uchwała, która ostatecznie została przyjęta zakłada zróżnicowanie opłat za ponadnormatywne godziny w zależności od zarobków rodziców. Od września opłata za dziecko z rodziny, w której dochód na członka rodziny nie przekracza połowy minimalnej pensji krajowej, czyli 693 zł, wynosić ma 0,1 proc. minimalnej krajowej, czyli 1,38 zł. Jeśli dochód na członka rodziny waha się między 50, a 100 proc. minimalnej krajowej, czyli do 1386 zł opłata wynosi 0,15 proc. minimalnego wynagrodzenia. O taką właśnie stawkę, ale dla wszystkich, bez różnicowania w stosunku do zarobków walczyli rodzice. Dwa kolejne progi to między 100, a 150 proc. minimalnego wynagrodzenia na członka rodziny, które daje opłatę w wysokości 0,2 proc. za każdą godzinę ponadnormatywną w przedszkolu oraz 0,25 proc. minimalnej pensji opłaty dla osób najlepiej sytuowanych, gdzie dochód na osobę w rodzinie przekracza 150 proc. minimalnej krajowej, czyli ponad 2079 zł brutto. Trzeba też przypomnieć, że od 1 stycznia 2012 roku podwyższeniu z 1386 zł na 1500 zł brutto wzrośnie płaca minimalna w Polsce, tym samym opłaty za przedszkole ponownie wzrosną.
Zdaniem radnych koalicji projekt wychodzi naprzeciw oczekiwaniom rodziców, bo w znamienitej większości obniża opłaty za ponadnormatywne godziny. - W tym momencie to już nie jest nawet kwestia cen, tylko tego jak zostaliśmy potraktowani jako obywatele – mówiła po wyjściu z sali herbowej Edyta Korytek. - Nie mówię tylko w swoim imieniu, choć dla mnie jako osoby łapiącej się w najniższym progu stawki mogą być satysfakcjonujące. Ale pod tym projektem podpisali się i biedni i bogaci. Czy dziecko bogatszych rodziców zużywa więcej kredek i papieru, czy potrzebuje baczniejszej opieki? Rozmawiałam z jedną z matek, która sama wychowuje dwójkę dzieci, ale łapie się na najwyższy próg. Mówiła, że czuje się ukarana przez władze miasta za to, że jest osobą operatywną, pracuje na dwóch etatach i stara się zapewnić dzieciom jak najlepszy byt, a będzie musiała płacić wyższą stawkę.
kto biedny, kto bogaty?
Zgodnie z uchwałą opłaty za ponadnormatywne godziny spędzane przez dzieci w przedszkolach będą wyliczane na podstawie oświadczeń o wysokości zarobków składanych przez rodziców. I tu pojawia się kolejna wątpliwość, którą podnoszą rodzice. - To nie jest żaden dokument, PIT, czy inne zeznanie podatkowe, ale zwykłe oświadczanie, na którym można napisać co się chce – mówi Edyta Korytek. - Miałam dziecko w żłobku, gdzie obowiązuje właśnie taka zasada. Obserwowałam co tam się działo. Rodzice podjeżdżali super samochodami, a przedkładali oświadczenie o najniższych zarobkach. Mało tego, byli tacy, co się tym szczycili w szatni – podkreśla.
Oświadczenia o zarobkach rodzice składać mają dwa razy w roku - przy zapisywaniu dziecka do przedszkola, czyli w kwietniu oraz do 15 stycznia. To zdaniem rodziców dwie kolejne kontrowersje. - Oświadczenia mają zawierać średnie zarobki z trzech ostatnich miesięcy. Wiadomo, że w Bełchatowie, gdzie dużo osób pracuje w kopalni w grudniu są „barbórki” i inne dodatkowe bonusy, które tym samym będą zawyżać średnią zarobków w styczniu – mówi Edyta Korytek.
Druga sprawa, którą podnoszą rodzice to obawa, czy już od przyszłego roku do przedszkoli będą przyjmowane tylko te dzieci, których rodzice zadeklarują najwyższe zarobki. Oni przecież będą płacić więcej, przedszkole więcej zarobi. Już dwa lata temu podczas poprzedniej wojny o opłaty za przedszkola pisaliśmy w Faktach, że dyrektorki placówek zapowiadały rodzicom, że największe szanse na przyjęcie mają te dzieci, których rodzice zadeklarowali najdłuższy pobyt swoich pociech w przedszkolach (więcej godzin ponadnormatywnych to większa opłata). Wówczas obowiązywała ujednolicona stawka 0,20 proc. minimalnej pensji dla wszystkich rodziców.
Teraz rodzice obawy mają podobne, a do możliwej segregacji dzieci doszedł kolejny czynnik – wysokość zarobków rodziców. - Dlaczego zaświadczenia o zarobkach mamy przynosić już w kwietniu, skoro i tak płacić będziemy od września. W kwietniu można zapisać dziecko, a zaświadczenie przynieść we wrześniu. Takie rozwiązanie utrudniłoby manipulację – podkreślają rodzice.
Jeżeli nadzór prawny wojewody nie zakwestionuje podjętej przez radnych koalicji uchwały, rodzice zamierzają zaskarżyć ją do Naczelnego Sądu Administracyjnego i Głównego Inspektoratu Danych Osobowych, ponieważ uchwała zmusza ich do ujawniania dochodów, czyli tzw. danych wrażliwych.