Bon edukacyjny nie rozwiąże problemów polskiej oświaty

- Dyskusja wokół wprowadzenia bonu edukacyjnego trwa od lat i wciąż nie widać dobrej solucji.
- Proponowane przez Konfederację rozwiązanie wydaje się bardzo atrakcyjne, ale pozostawia wiele problemów, które należałoby jakoś unormować.
- Jednym z mankamentów tego rozwiązania jest konieczność podejmowania przez państwo działań interwencyjnych.
Wprowadzenie tzw. bonu edukacyjnego to pomysł nienowy, który za sprawą przedstawicieli Konfederacji wrócił do publicznej dyskusji o sposobie finansowania oświaty. Rozwiązanie, w którym to rodzice mogą decydować o tym, której szkole powierzą naukę swojego dziecka, przekazując jej bon edukacyjny, ma wielu zwolenników, ale i wad sporo. Entuzjazm nieco przygasa, gdy weźmie się pod uwagę sytuację w małych miejscowościach czy osiedlach, gdzie nie ma szkoły alternatywnej. Bo tam rodzice nawet mając bon w ręce, wyboru mieć nie będą.
Wolny wybór skończy się tam, gdzie jest tylko jedna szkoła
To m.in. powód, dla którego przeciwni takiemu rozwiązaniu są przedstawiciele szkół społecznych STO.
- W przypadku bonu edukacyjnego tradycyjnie zakłada się, że pieniądze będą szły za uczniem. Z taką sytuacją mamy już jednak do czynienia - chodzi o dotację, którą otrzymuje szkoła na każdego ucznia. Konsekwencją wprowadzenia bonu byłoby zatem zniesienie rejonizacji - rodzic wybierałby dowolną szkołę podstawową dla dziecka. Tylko że nawet obecnie rodzic może wybrać szkołę inną niż rejonowa, jeśli chce i jeśli znajdzie się w niej miejsce - mówi Anna Sobala-Zbroszczyk, członek zarządu Społecznego Towarzystwa Oświatowego (STO).
Jej zdaniem likwidacja rejonizacji nie poprawi sytuacji, zwłaszcza w małych ośrodkach, w których funkcjonuje tylko jedna szkoła, a kolejna jest od niej znacznie oddalona. Możliwość wyboru innej szkoły jest w takim wypadku iluzoryczna, ponieważ będzie równoznaczna z koniecznością codziennego dowożenia i odbierania dziecka.
W opinii przedstawicielki STO mrzonką jest twierdzenie, że bon umożliwi otwieranie mniejszych szkół, jeśli jego wartość nie będzie znacznie większa niż obecna dotacja na ucznia. Wynika to z faktu, że utrzymanie małej szkoły jest bardziej kosztowne niż utrzymanie większej placówki. Małe szkoły można zakładać bez przeszkód już teraz, pod warunkiem, że da się je utrzymać.
W dużych miastach wybór innej szkoły już jest możliwy, a w związku z coraz mniej licznymi rocznikami możliwości w tym zakresie jeszcze wzrosną. W naturalny sposób znikną bowiem ograniczenia ilościowe związane z limitem dzieci uczących się w jednej klasie.
Bon dla rodziców dzieci w edukacji domowej zwiększyłby wydatki na oświatę
Przedstawicielka STO zwraca też uwagę na nowy element proponowanego przez Konfederację rozwiązania, jakim jest propozycja, by rodzice prowadzący edukację domową otrzymywali takie same środki, jak szkoła. Jej zdaniem w sytuacji, gdy przybywa uczniów korzystających z tego rozwiązania, wiązałoby się to z koniecznością zwiększenia wydatków na oświatę, a pomysłodawcy bonu tego nie zakładają. Zakładają oni z kolei, że wszystkie szkoły - także publiczne - będą mogły zabiegać o dodatkowe środki od samorządów, sponsorów, a także z czesnego.
- O ile w przypadku samorządów i sponsorów nie mamy do czynienia z niczym nowym, o tyle dziwić może propozycja dotycząca czesnego. Zgodnie z Konstytucją nauka w szkołach publicznych jest bowiem bezpłatna - komentuje.
Podsumowując, Anna Sobala-Zbroszczyk stwierdza, że tak pomyślany bon edukacyjny nie rozwiąże problemów polskiej oświaty. Bo problemem nie jest brak bonu, ale nieustanne i nieprzemyślane reformy, spadek prestiżu zawodowego nauczyciela oraz faktyczne zmniejszenie nakładów na oświatę w dobie inflacji.
Parabon edukacyjny załatwił sprawę, przez co idea bonu jest nierealna
Przyszłości dla bonu edukacyjnego nie widzi również Wojciech Starzyński, prezes Fundacji "Rodzice Szkole", który - jak podkreśla - u progu III RP sam był inicjatorem dyskusji na temat jego wprowadzenia.
- Bon oświatowy nie jest ideą nową. Propozycje finansowania oświaty poprzez bon oświatowy zgłaszało już środowisko oświaty niepublicznej i środowisko rodziców na początku III RP, których miałem zaszczyt w tym czasie reprezentować. Nie udało się go wtedy wprowadzić w czystej formie do zasad finansowania oświaty - mówi.
Podkreśla jednak, że na skutek różnego rodzaju decyzji obecnie oświata jest finansowana przez taki parabon, gdzie pieniądze z organów prowadzących (na ogół z gmin i powiatów) i budżetu państwa płyną do poszczególnych szkół, w tym również do szkół niepublicznych, w wielkości zależnej od liczby uczniów.
- Czyli w obecnym systemie finansowania oświaty pieniądze idą za uczniem, z tym że nie są w dyspozycji rodziców, tylko szkoły - tłumaczy Wojciech Starzyński.
Zmienia to nieco ideę wprowadzenia bonu oświatowego, którym miałby dysponować rodzic, w ten sposób mający większą swobodę, co do wyboru szkoły. Takie rozwiązanie nie daje rodzicom poczucia sprawczości, że to oni swoimi pieniędzmi zasilają daną szkołę, a przez to wpływają na to, co dzieje się w szkole ich dzieci. Ale póki co niczego lepszego nie ma.
- Moim zdaniem wprowadzenie bonu oświatowego jest pomysłem bardzo pięknym, ale z punktu widzenia politycznego nierealnym do wprowadzenia. Więc sądzę, że należy pozostać przy tym sposobie finansowania oświaty, jaki obecnie mamy - stwierdza Wojciech Starzyński.
Większe szkoły na bonie zyskają, ale mniejsze i tak trzeba będzie wspierać
Piotr Kędroń, dyrektor SP nr 1 w Głuchołazach, wskazuje natomiast na inny aspekt tego rozwiązania. Jego zdaniem idea finansowania zadań oświatowych szkoły z wykorzystaniem tzw. bonu edukacyjnego byłaby korzystna dla dużych placówek, które otrzymywałyby więcej pieniędzy niż obecnie, przy założeniu, że dopłata organu prowadzącego byłaby jednakowa dla wszystkich prowadzonych szkół.
- Dziś część samorządów całą subwencję dzieli miedzy szkołami tak, aby jak najmniej dopłacać. Odbywa się to kosztem dużych szkół, które dostają mniej, niż wynika to z liczby uczących się w nich uczniów. W dalszym ciągu zapominamy, że większa liczba uczniów pociąga za sobą większe wydatki, by móc utrzymać dobrą jakość kształcenia i wychowania. Mniejsze szkoły na tym zyskują - wyjaśnia Piotr Kędroń.
Jego zdaniem bon edukacyjny mógłby to zmienić. Jednocześnie mogłaby wzrosnąć konkurencyjność i jakość edukacji, pod warunkiem, że byłaby to zdrowa konkurencja. Więc tu pojawia się dylemat, w którą stronę może to ewoluować?
- Wiemy, że wolny rynek nierzadko gra zespołowo, a to może zaszkodzić. Sposób finansowania może tu wiele zmienić, dlatego w pierwszej kolejności należałoby zastanowić się nad modelem przyszłej szkoły i formą wsparcia szkół, które ze względu na położenie nie mają konkurencji - stwierdza.
Pomysł wprowadzenia bonu edukacyjnego powinien prowokować do dyskusji o zmianie finansowania oświaty
Powyższe opinie w sprawie bonu oświatowego oczywiście niczego nie przesądzają, ale na pewno wskazują, że jest o czym dyskutować, a system finansowania oświaty wymaga co najmniej korekty. Nie ulega bowiem wątpliwości, że dobre szkoły powinny być w jakiś sposób - również finansowy - wspierane, rodzice powinni mieć możliwość wyboru najlepszej szkoły dla swojego dziecka, zwłaszcza gdy chodzi o początki jego edukacji, a dobrzy nauczyciele i zarządzający nimi dyrektorzy powinni być doceniani. Tylko jak to pogodzić?
Czy Polaków będzie stać na mieszkania? Zobacz najnowszą debatę

Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
-
Społeczeństwo
2023-09-21 09:26:08
Do łowcatrolli: nauczyciele to też część społeczeństwa. 😁
-
łowcatrolli
2023-09-21 00:05:11
Do Społeczeństwo : Społeczeństwo jest głupie
-
Konfederacja
2023-09-20 19:36:53
O edukacji nie powinno decydować państwo tylko ktoś kto chce się edukować.Jeśli ktoś chce się edukować to wiedzę zdobędzie .Bolączką lewackiej szkoły jest,że do nauki są zmuszani ci,którzy nie mają zdolności i chęci.Edukować tych ,którzy nie mają chęci do nauki jest marnowaniem pieniędzy podatnika.... rozwiń