Partnerzy portalu

Nowy rok szkolny. Ten eksperyment musi się udać, wyjścia nie ma

Nowy rok szkolny. Ten eksperyment musi się udać, wyjścia nie ma
Dzieci bedą musiały się przystosowac do warunków nauki w nowym roku szkolnym, albo wrócą do domów i nauczania zdalnego. (fot. Shutterstock)
1 września ponad 4,6 mln uczniów szkół podstawowych i średnich oficjalnie rozpocznie rok szkolny w nowej tradycyjnej formie, czyli w ławkach szkolnych. Jednak inauguracja roku 2020/2021 rozpocznie się w sposób nietypowy – bez większych uroczystości, bez uścisków dłoni i bez fajerwerków, ale za to z zachowaniem zasad bezpieczeństwa epidemicznego.
  • Nauka w nowym roku szkolnym będzie przebiegać według zasad, których nikt się nie spodziewał. Trzeba się do nich przystosować.
  • Czy tego chcemy, czy nie epidemia istnieje i póki co nie ma alternatywy dla nauki wśród podajników płynów dezynfekcyjnych.
  • Trzeba wierzyć, że przyjęte przez władze oświatowe założenia będą funkcjonalne. Jeśli nie, dzieci wrócą do kształcenia zdalnego.  

Jak co roku od lat 1 września rozpocznie się nowy rok szkolny – 2020/2021. Do ok. 22 tys. szkół trafi ponad 4,6 mln dzieci i młodzieży. W tym roku w sposób nietypowy – w szkołach nie będzie wspólnych apeli, spotkań, młodzież i dzieci starsze rozpoczną rok szkolny o różnych porach i w zaciszu swoich klas odbędą spotkania z nauczycielami. Jedynie dzieci najmłodsze, z klas pierwszych, będą mogły przyjść z rodzicami – tak będzie w większości szkół w kraju, zwłaszcza szkół dużych, gdzie innego sposobu na dystansowanie dzieci i ich rodziców po prostu nie ma. Potem rozpocznie się tradycyjna - właściwie tylko z nazwy nauka – w maseczkach lub nie, z zachowaniem dystansu, bez zbędnych pomocy, z permanentnym odkażaniem.

Szczególny rok

Rozpoczynający się rok szkolny, w którym po kilkumiesięcznej przerwie uczniowie i nauczyciele wrócą do szkół i swoich codziennych obowiązków, będzie pod wieloma względami szczególny. Przede wszystkim jednak będzie próbą prowadzenia normalnej nauki w szkołach w warunkach epidemii.

- Decyzję o przywróceniu zajęć stacjonarnych podjęliśmy po wielu rozmowach i konsultacjach z ekspertami. Wspólnie ustaliliśmy, że edukacja, podobnie jak wiele innych dziedzin życia społecznego i gospodarczego, powinna funkcjonować w sposób zbliżony do tego sprzed pandemii. Powrót dzieci do stacjonarnej nauki w szkołach zaplanowała również zdecydowana większość państw europejskich – napisał w liście do dyrektorów szkół, nauczycieli, dzieci i rodziców z okazji zbliżającej się inauguracji roku szkolnego minister Dariusz Piontkowski.

Decyzji tej już od kilku tygodni towarzyszy ostra dyskusja, która tylko czasami przybiera formę sporu merytorycznego. Pomijając kłótnie toczące się na płaszczyźnie politycznej – czy jesteśmy na to przygotowani, czy nie... Pomijając spór toczony między rządem a samorządem o to, kto właściwie powinien pokrywać wzmożone wydatki związane z koniecznością zachowania kosztownych wymagań sanitarnych... Zarówno jednej, jak i drugiej stronie można by powiedzieć – panie, panowie, nie przesadzajcie! Nie mówcie, że czeka nas Armagedon, bo to nie prawda. Nie mówcie, że wszystko jest w porządku, bo tak również nie jest. Nie pokazujcie szkół, które na pewno sobie poradzą, tyko mówcie o tych, które z różnych względów mogą mieć problemy z maseczkami, z pomieszczeniami, z nauczycielami, którzy nie chcą rezygnować z pracy, ale do szkoły wrócić się boją. Mówcie o szkołach, które nie mają kilku wejść i są przepełnione – każda szkoła ma bowiem swoją specyfikę, każdy system jest tak dobry, jak jego najsłabsze ogniwo.

Pamiętajcie też, że poza tym waszym sporem istnieje szara rzeczywistość, naszpikowana wieloma niewiadomymi i autentycznymi obawami zarówno rodziców, uczniów, jak i przedstawicieli środowiska szkolnego.

Epidemia jednak istnieje

Nie da się bowiem ukryć, że rośnie liczba przypadków zachorowań na koronawirusa. Druga fala epidemii jest faktem, chociaż wolelibyśmy, by była fikcją. I tylko kwestią czasu jest to, kiedy osiągnie punkt kulminacyjny. Oczywiście można w tę całą epidemię nie wierzyć, wyprzeć całą tę gadaninę i wówczas wszystko stanie się proste. Ale zwróćmy uwagę, że Europa właśnie przymyka granice, wraca do maseczek i dystansowania społecznego, dlatego zacznijmy mówić o realnym zagrożeniu i nie dziwmy się ludziom, którzy z obawami patrzą na szeroko otwierane drzwi do szkoły.

Tym bardziej że - i trzeba tu przytoczyć słowa ministra Dariusza Piontkowskiego – polski rząd, tak jak przytłaczająca większość rządów na świecie i w Europie wychodzi z założenia, że jednak epidemia jest i powinniśmy się starać ograniczyć jej rozprzestrzenianie się. Stąd decyzje wydawane głównie przez ministra zdrowia i GIS, które ministerstwo edukacji wdraża w życie, bo formalnie te przepisy wydaje.

A skoro tak, to uzasadnione stają się uczucia zagrożenia i obawy niektórych rodziców przed wysłaniem dzieci do szkoły oraz części nauczycieli i całego personelu szkolnego przed pracą w warunkach zagrożenia  epidemii z tak dużą liczbą dzieci, które trudno zmusić do zachowania wymogów sanitarnych, oraz nieufności wobec sprawności działania naszych służb sanitarnych czy służby zdrowia.    

Władze oświatowe zapewniają, że dyrektorzy placówek oświatowych zagwarantują dzieciom pełne bezpieczeństwo i jeśli tylko pojawi się jakieś zagrożenie, to odpowiednio zareagują. Trzeba w to wierzyć. Minister co chwilę przecież powtarza, że to dyrektor decyduje o tym, w jakiej formie nauka w szkole będzie prowadzona. Z drugiej jednak strony, ten sam dyrektor bez pozytywnej opinii powiatowego inspektora sanitarnego nie będzie mógł nic zrobić. Oznacza to, że jeśli tylko podamy w wątpliwość szybkość działania sanepidu, to cała ta konstrukcja się rozpadnie - szkoła po kilku dniach będzie do zamknięcia, a dzieci i ich rodziny w kwarantannie.

Tylko dzieci zdrowe

Warto też zwrócić uwagę na to, o czym w ostatnich dniach mówili i minister Dariusz Piontkowski, i Jarosław Pinkas, Główny Inspektor Sanitarny, i m.in. dyrektorka szkoły uczestnicząca w konferencji MEN w piątek 28 września, że dzieci będą bezpieczne, jeśli rodzice nie będą wysyłali ich z infekcjami do szkoły. Pytanie, jak tego dokonać.

Każdy, kto pracuje z dziećmi wie, jak wygląda rzeczywistość. Wie też, że nawet jeśli świadomy rodzic zmierzy dziecku temperaturę w domu i przyprowadzi je do szkoły nie można mieć pewności, że po kilku godzinach dziecko nie będzie miało wysokiej temperatury, która powinna postawić odpowiednie służby na nogi. I co wtedy? Oczywiście są procedury, ale z drugiej strony każdy z nas doskonale wie, jak funkcjonuje służba zdrowia.  

Czy to oznacza, że szkoły powinny wrócić do systemu kształcenia zdalnego, że powinniśmy do tego dążyć? Nie. Musimy być poważni, świadomi – zarówno my obywatele, my rodzice, jak i my uczniowie. Eksperyment normalnej nauki prowadzonej w warunkach epidemii musi się udać.

Kształcenie zdalne – realna alternatywa

Wszyscy wiedzą, że dzieci powinny uczyć się w szkole, spotykać z rówieśnikami, wymieniać doświadczeniami – kształtować umiejętności społeczne, bo szkody, jakie wyrządza im siedzenie w domach, mogą być nieodwracalne.

- Kształcenie na odległość nie zastąpi bezpośredniego kontaktu ucznia z nauczycielem, a najnowocześniejsze nawet technologie nie stworzą odpowiedniej przestrzeni do budowania trwałych relacji rówieśniczych. Przedłużająca się izolacja może w dalszej perspektywie przynieść wiele negatywnych skutków. Chodzi nie tylko o rozwój intelektualny i mniejszą efektywność procesu kształcenia na odległość, ale również o przygotowanie młodego człowieka do dorosłości, do życia w społeczeństwie, które w dużym stopniu kształtuje się w środowisku szkolnym – pisze w cytowanym już liście minister Dariusz Piontkowski.

Wyolbrzymianie zagrożenia jest moim zdaniem szkodliwe, ale jeszcze bardziej jego bagatelizowanie. Mając więc pełną świadomość ułomności naszego systemu, róbmy, co do nas należy – pilnujmy, żeby dzieci bez zbędnej potrzeby się ze sobą nie kontaktowały, żeby myły ręce, żeby się dystansowały, żeby chodziły w maseczkach tam, gdzie jest to konieczne, a przede wszystkim stosowały do zaleceń nauczycieli i dyrektorów szkół. Bo to oni realizują wytyczne władz epidemicznych i oświatowych. Pamiętajmy, by wyposażać dzieci we własne środki ochrony - w maseczki, podręczne żele do dezynfekcji, nie czekając aż zrobi to szkoła, bo ta nigdy pieniędzy nie miała. Tu nic się nie zmieniło. I uczulajmy na zagrożenia, bo inaczej dzieci naprawdę będą siedziały w domach, skazane na kształcenie zdalne.    

Przy okazji chciałbym też powiedzieć wszystkim czytającym ten tekst, że nauczanie zdalne ani dla dzieci, ani dla nauczycieli nie oznacza nicnierobienia. Nie można zatem zarzucać im nieróbstwa, bo nawet jeśli są przypadki zdawkowego traktowania potrzeb uczniów, to nie można tak kwitować pracy całego środowiska oświatowego. Na tej zasadzie możemy - wszyscy pracujący w domach - powiedzieć sobie, że nic nie robimy. A skoro tak jest, to możemy sami się zająć swoimi dziećmi. W końcu one są nasze.

TAGI
KOMENTARZE7

  • Filip. 2020-09-02 07:06:33
    Do ant: Czyli, czy nam się podoba czy nie podoba, mamy tańczyć wszyscy jak nam zagrają. Niewolnictwo.! Pozdrawiam.
  • Myślący 2020-09-02 07:01:39
    Do ant: tak myślałem że nie czytasz swoich wpisów.
  • ant 2020-09-01 20:45:05
    Dawno nie czytałem bardziej prostackiego postu, aniżeli: "Dokładnie, nie ma innego wyjścia, czy komus się to podoba czy nie"

Logowanie

Dla subskrybentów naszych usług (Strefa Premium, newslettery) oraz uczestników konferencji ogranizowanych przez Grupę PTWP

Nie pamiętasz hasła?

Nie masz jeszcze konta? Kliknij i zarejestruj się teraz!