- Stworzyliśmy system, który pozwala reagować na zarażenia (koronawirusem) także w szkołach. Jak dotąd funkcjonuje on dobrze, sprawnie. Tam gdzie pojawiają się zagrożenia interweniuje inspekcja sanitarna i wspólnie z dyrekcją szkoły i organem prowadzącym, czyli samorządem najczęściej, podejmują decyzję bądź o przechodzeniu grupy uczniów wraz z nauczycielami na kształcenie na odległość, bądź czasami całej szkoły - powiedział Piontkowski w Polskim Radiu 24.
Przyznał, że "rzeczywiście wzrasta, w niewielkim na razie stopniu liczba szkół, które muszą na taki system przechodzić, ale ciągle jest to margines wszystkich placówek w Polsce". - Z danych, które mieliśmy w piątek (25 września) jest to ciągle poniżej procenta - poinformował.
- Chcemy, aby te szkoły, w których nie ma zagrożenia epidemiologicznego, mogły dalej funkcjonować - poinformował. Zauważył, że "doświadczenie Polski i innych krajów pokazały, że kształcenie na odległość ma spore ograniczenia, a także konsekwentne negatywne skutki społeczne, psychologiczne".
Czytaj też: Rośnie liczba szkół pracujących w trybie mieszanym i zdalnym. MEN podało dane
- Wolelibyśmy uniknąć zamykania szkół na dłuższy czas, stąd na razie nie przewidujemy takiej decyzji, przy takim stanie epidemicznym (...) spokojnie ten system, który stworzyliśmy na początku sierpnia może działać - powiedział. Czyli, jak wyjaśnił - "reakcja punktowo, tam gdzie jest realne zagrożenie w placówce lub zwiększone zagrożenie w danej gminie czy powiecie. - Wówczas sanepid może z własnej inicjatywy wystąpić do dyrektora szkoły z wnioskiem o przejście na kształcenie na odległość - poinformował minister edukacji.