Partnerzy portalu

Zdalna nauka będzie na rękę samorządom - ostre słowa nauczyciela

Zdalna nauka będzie na rękę samorządom - ostre słowa nauczyciela
Zdaniem Sławomira Wittkowicza nie ma szans na to, by "Solidarność" oświatowa przyłączyła się do komitetu protestacyjnego (fot. BB).
- Patrząc na ruch samorządów, zwłaszcza wielkich miast, gdzie biją na alarm, jaka nędza wszystkich czeka itd., to nie byłbym wcale tak optymistycznie nastawiony. Przypomnę, że na nauce zdalnej w roku 2020 samorządy naprawdę zaoszczędziły potężne kwoty. I jakoś te oszczędności nie zostały skierowane na lepsze wyposażenie pracowni. Natomiast płacz, że mają bardzo mało, słyszę zawsze - mówi twardo Sławomir Wittkowicz, przedstawiciel Forum Związków Zawodowych, jednej z central związkowych uczestniczących w negocjacjach z rządem.
  • Będziemy apelowali do wszystkich pracowników, także członków Solidarności, o wspieranie naszych akcji protestacyjnych – mówi Sławomir Wittkowicz. Dodając jednak, że czekać nie będą aż "fochy kolegów z Solidarności zostaną przez nich przezwyciężone."
  • Mamy konkretne zadania do zrobienia i jak będą chcieli się przyłączyć, to będą mieli do wyboru – albo iść razem z nami, albo po raz kolejny rozbijać jedność środowiska - dodaje.
  • Jego zdaniem za obecną sytuację w oświacie odpowiadają na równi MEiN i samorządy. - To przedstawiciele tych organów administracji publicznej doprowadzili do sytuacji, w której szkoły są przepełnione, brakuje w nich nauczycieli, a zawód traci znaczenie - mówi związkowiec.

15 września razem ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego i Związkiem Zawodowym Rada Poradnictwa, wchodzącym w skład Forum Związków Zawodowych, powołaliście Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny. Nie ma w niej Solidarności oświatowej, choć – jak zostało to podkreślone – drzwi są dla niej cały czas otwarte.

 - Nasze porozumienie jest otwarte na współpracę z innymi związkami. Jednak wątpię, żeby Solidarność do nas przystąpiła. Po wywiadzie pana przewodniczącego, w którym ujawnił, jak będą się zachowywać, nie mam co do tego żadnych złudzeń. Oni chodzą na pasku swoich władz. Natomiast będziemy apelowali do wszystkich pracowników, także członków Solidarności, o wspieranie naszych akcji, w miarę jak będziemy informowali ich o kolejnych etapach protestu. Nie musimy mieć formalnie podpisanego porozumienia. Dlatego że tak naprawdę o przystąpieniu do nich będą decydować ludzie w poszczególnych szkołach i placówkach.

Jak ocenia pan obecną sytuację w środowisku?

- Jako zdecydowanie napiętą. Ludzie każdego miesiąca odczuwają, że realna wartość ich wynagrodzenia spada. W tej chwili inflacja przekroczyła 16 proc., a rząd de facto zamroził wynagrodzenia większości nauczycieli. I to powoduje frustrację w środowisku oraz niechęć do poświęcania się zawodowi. Niedawno mieliśmy święto wypalenia zawodowego, które idealnie pasuje do tej sytuacji. Do tego, co cały czas twierdzimy, że to jest rosnący problem.

Ale co – wypalenie zawodowe czy brak pieniędzy?

- I jedno, i drugie. Brak pieniędzy jest sprawą oczywistą. Myślę, że to już wszyscy zauważają – może z wyjątkiem ministerstwa. Ale ono zawsze widzi problem dopiero na końcu.

Nie wszyscy popierają żądania płacowe nauczycieli

Patrząc na komentarze w sprawie zarobków nauczycieli oraz na słupki poparcia dla rządu, trzeba stwierdzić, że spora część społeczeństwa także tego nie widzi.

- Jak będą musieli się zajmować swoimi dziećmi dzień w dzień, nie tylko w sensie opieki, ale i nauczania, to już będzie za późno. Mówię tu oczywiście o rodzicach.

To ryzykowna teza, bo część osób już teraz twierdzi, że nauczyciele w ogóle nie są im potrzebni.

- Rozumiem, że są to osoby z kręgu wiceministra Rzymkowskiego i z całą pewnością jego środowiska.

Pan minister sam uczy swoje dzieci?

- Tego nie wiem, ale bardzo promował edukację domową. I zabiegał o większe pieniądze dla szkół realizujących taką edukację. Więc zakładam, że jest w tych działaniach konsekwentny. Od polityków spodziewam się logicznego powiązania słów z czynami. Być może jest to idealistyczne podejście, ale jestem prostym związkowcem, więc nie muszę się wypowiadać politycznie.

Pańscy koledzy z Solidarności jakoś tego tak nie widzą – twierdzą, że te wasze działania, zwłaszcza ZNP, to polityka.

- Dlatego nie jesteśmy w jednej organizacji związkowej.

To jak będzie wyglądała wasza współpraca z Solidarnością bez współdziałania?

- Na pewno nie będę czekał, aż fochy kolegów z Solidarności zostaną przez nich przezwyciężone.

Mamy konkretne zadania do zrobienia i jak będą chcieli się przyłączyć, to będą mieli do wyboru – albo iść razem z nami, albo po raz kolejny rozbijać jedność środowiska. I mam nadzieję, że środowisko ich w końcu w sposób jednoznaczny oceni. To są ich wybory i ich decyzje. Ja jestem zwolennikiem tezy, że w sprawach pracowniczych więcej nas łączy, niż dzieli, także gdy chodzi o bolesne wydarzenia z przeszłości, ale jeśli oni są zdania, że są najmądrzejsi we wszystkim, to wystarczy, że przypomnę efekty porozumienia z 7 kwietnia 2019 r. Więc może są mądrzejsi, ale skuteczność mają wyjątkowo kiepską.

Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny powstał bez Solidarności oświatowej (fot. ZNP)
Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjny powstał bez Solidarności oświatowej (fot. ZNP)

Jakie są te zadania, które sobie wyznaczyliście na najbliższe miesiące?

- Obecnie jest to podniesienie wynagrodzeń w tym roku oraz podpisanie z rządem porozumienia dotyczącego wzrostu płac i zmiany systemu wynagradzania już od przyszłego roku. Jak najszybciej. To są główne cele, które przyświecają nam wszystkim. Również Solidarności, bo ona tego przynajmniej publicznie się domaga.    

Wierzy pan w jedność tego środowiska. 

- Bardziej środowiska niż organizacji związkowych.

Nie słyszę, żeby nauczyciele aż tak bardzo chcieli protestować, a tym bardziej strajkować.

- Do strajku jest droga bardzo daleka. Poza tym robienie strajku przykładowo 20 października czy 16 listopada nie ma większego sensu.

Jak znam nauczycieli, to część była za strajkowaniem w dni wolne od nauki, np. 23 grudnia, jeśli to jest dzień wolny.

- Raczej wcześniej, bo krążą plotki, że od 20 grudnia będzie nauczanie zdalne ze względu na brak ogrzewania.

Czytaj też: Nauka zdalna wisi w powietrzu. Jest zupełnie nowy powód

Myśli pan?

- Patrząc na ruch samorządów, zwłaszcza wielkich miast, gdzie biją na alarm, jaka nędza wszystkich czeka itd., to nie byłbym wcale tak optymistycznie nastawiony. Nie powiem "zarobili", bo oni tak naprawdę tylko przerzucają pieniądze z subwencji. Przypomnę, że na nauce zdalnej w roku 2020 samorządy naprawdę zaoszczędziły potężne kwoty. I jakoś te oszczędności nie zostały skierowane na lepsze wyposażenie pracowni czy zakup sprzętu komputerowego dla nauczycieli i pracowników. Takich przypadków nie znam. Natomiast płacz, że mają bardzo mało, słyszę zawsze.

Samorządowcy też są winni obecnej sytuacji w oświacie

- W tym nie różnią się od ministerstwa. To tylko inny wektor i inne motywacje polityczne. Natomiast z punktu widzenia rozwiązywania problemów oceniam ich tak samo negatywnie jak ministra edukacji i nauki.

Co pana zdaniem należy zrobić, by rozwiązać problemy w edukacji?

- To oni muszą wiedzieć, bo oni te problemy będą rozwiązywać. Oni odpowiadają za ciepło w zimie, za całą politykę wielkich miast, które systematycznie przez ostatnie 20 lat likwidowały szkoły, zagęszczały liczbę dzieci w oddziałach. I teraz nagle jest problem, jak to rozwiązać. Nagle pojawił się drugi rocznik w szkołach i to też był dramat. Generalnie od ponad 20 lat jest tak, że każdy pomysł na edukację, który się pojawia, jest zawsze problemem.

Coś w tym jest, bo znowu mamy bardzo liczne oddziały klasowe i to nie tylko z powodu wojny na Ukrainie.

- Oczywiście. I składam tu podziękowania prezydentom wszystkich wielkich miast – to jest ich dzieło. Osobiste. Nie licząc oczywiście zasług ministerstwa.

W klasach ósmych jest jeszcze 1,5 rocznika, więc jak ten rok minie, to przynajmniej w szkołach podstawowych skończą się problemy kadrowe. Dzieci będzie mniej, więc nauczycieli w sam raz.

- To wtedy też będzie źle i samorządy będą płakać, co mają z tym zrobić.

Wakaty w szkołach są, ale nie są dostępne

Przyzna pan, że w szkołach jest teraz dziwna sytuacja – z jednej strony są wolne etaty, z drugiej brakuje miejsc dla chętnych, bo ci, którzy pracują, rozbierają wszystko.

- Zgadza się. Bo jeśli osiąga się to poprzez pracę w godzinach ponadwymiarowych, to zawsze będzie tych etatów brakowało. Oczywiście tych nauczycieli można by było zatrudniać, ale wtedy samorząd musiałby podwyższyć wynagrodzenia. Więc woli zatrudniać nauczycieli na 1,5 etatu niż na goły etat. To jest też świadoma polityka władz MEiN. Dzięki niej nauczyciele nie odchodzą, ale też nie przychodzą.

Przepełnione klasy to norma w dużych miastach i konkretne oszczędności (fot. shutterstock).
Przepełnione klasy to norma w dużych miastach i konkretne oszczędności (fot. shutterstock).

Ilu mamy nauczycieli?

- 620 tys.

Minister mówi o 700 tys.

- Tak, ale on mówi o wszystkich subwencjonowanych i tych, którzy pracują w szkołach i placówkach prowadzonych przez administrację rządową, tak że to są bardzo różne dane. Poza tym bardzo często posługujemy się pojęciem etatu. A liczba etatów nie jest tożsama z liczbą nauczycieli.

No właśnie. Rozmawiałem dzisiaj z dyrektorem szkoły, który mówił, że u niego prawie każdy nauczyciel ma 1,5 etatu, a niektórzy nawet więcej.

- Oczywiście, bo samorząd w ten sposób osiąga średnią płac. Na niskich dodatkach i na niskich wynagrodzeniach zasadniczych. Gdyby samorząd naprawdę chciał rozwiązywać problemy, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w Krakowie, Bydgoszczy, Poznaniu czy Szczecinie podnieść o 300 zł minimalne wynagrodzenie. Automatycznie poszłyby w górę procentowe dodatki, więc poziom niezadowolenia i ewentualnej zachęty do osób wchodzących do zawodu byłby przecież łatwiejszy do rozwiązania. Jakoś nie spotkałem się z takim rozwiązaniem, a przecież Karta Nauczyciela daje taką możliwość.

Taką funkcję pełni dodatek motywacyjny.

- Dodatek motywacyjny w skali całego kraju to jest znacznie poniżej 200 zł, więc to jest bardziej dodatek demotywacyjny.

Ale w Warszawie wynosi on 600 zł, z tym że pulę dzieli dyrektor.

- Warszawa jest osobnym problemem i należy ją rozpatrywać oddzielnie. Tutaj nawet gdyby podniesiono wynagrodzenia o 1000 zł, to dalej będą problemy. Bo tu jest bardzo konkurencyjny rynek pracy. Więc np. językowcy bez problemu znajdują pracę w dowolnej firmie, która musi mieć kontakt międzynarodowy. I to za zdecydowanie większe pieniądze.

Na przykład w Biedronce...

- Tu się nie ma co śmiać. Magazynier w Lidlu, bez żadnego doświadczenia, na czasowej umowie startuje od 4300 zł, w szkole proponuje się mu 3424 zł i to pod warunkiem, że wykaże się tytułem magistra i przygotowaniem pedagogicznym. To proszę powiedzieć, jaka jest zachęta dla takiego młodego człowieka, który chciałby zatrudnić się w oświacie?

Wygląda na to, że woreczki są cenniejsze niż teczki.

- Jasne, nie nosiło się teczki, trzeba dziś nosić woreczki. Zacytuję tu jeszcze wspomnianego już wiceministra – widziały gały, co brały. Takimi wypowiedziami kierownictwo ministerstwa, a przynajmniej jego część, zamyka możliwość prowadzenia dialogu. Bo trudno usiąść do stołu z kimś, kto publicznie dezawuuje drugą stronę.      

To jakie pan widzi wyjście z tej sytuacji – podwyżki? Przecież pieniędzy zawsze jest mało.

- Zdecydowanie podwyżki. Im później one nastąpią, tym więcej trzeba będzie w to włożyć. I to tłuczemy już kolejnej ekipie do głowy. Gdyby w 2019 r. nauczycielom dano te 1000 zł, o które toczył się spór, dzisiaj rozmawialibyśmy o zupełnie innych kwotach. Pomijam, że bylibyśmy trzy lata do przodu, w czasie których można by zmieniać i system, i inaczej by to wszystko wyglądało, ale na pewno relatywnie mniej pieniędzy trzeba by do tego systemu włożyć. Bo trzeba by utrzymywać wskaźniki inflacyjne z niewielką górką. A tak to mamy potężne zaległości. Te nożyce się coraz bardziej rozwierają, a zobaczy pan, co będzie się działo od 1 stycznia i 1 lipca 2023 roku, po podwyżce kwoty minimalnej wynagrodzeń. Wtedy już będzie musiał rzeczywiście cudotwórca z al. Szucha sięgnąć naprawdę po kreatywną księgowość, żeby udowodnić, że wynagrodzenia zwiększyły prestiż nauczycielski.

Z tego, co słyszałem, minister Czarnek zapowiedział, że w następnej kadencji przejmie wynagrodzenia nauczycieli i zajmie się tymi sprawami na poważnie.

- Mam nadzieję, że nie będzie miał takiej okazji. A jeśli ją będzie miał, to będzie jedno wielkie nieszczęście dla edukacji publicznej. Bo wtedy rzeczywiście będziemy dążyć do systemu, w którym edukacja publiczna będzie dla ciemnych, niewykształconych, którzy będą funkcjonowali na przypadkowych nauczycielach. To jest tylko kwestia czasu, kiedy większość dzisiejszych nauczycieli, jeszcze funkcjonujących w oświacie, odejdzie. Prędzej czy później, z tym że raczej prędzej. Bo średnia wieku pracowników oświaty rośnie z roku na rok.

Za rok dzieci będzie mniej, więc nikogo nie trzeba będzie zwalniać.

- Tak, ale czy w związku z tym szkoły przestaną być potrzebne? Być może tych szkół będzie mniej – to jesteśmy w stanie przyjąć, tylko kto w tych szkołach będzie pracował? Kto podejmie się pracy za minimalne wynagrodzenie, jeśli w każdej innej pracy dostanie więcej, a przede wszystkim nie będzie miał 150 dodatkowych obowiązków, które teoretycznie są wliczane do czasu pracy, ale nie można ich wykazywać jako godzin roszczeniowych.

TAGI
KOMENTARZE18

  • Tylko o sobie 2022-09-21 11:23:55
    No proszę kilka twardych argumentów i po polemice. Tak to jest z nauczycielami.
  • Tylko o sobie 2022-09-20 18:36:47
    Do ECH: teraz pokaż jaki jesteś uczciwy i zacytuj gdzie napisałem w sprawie twoich obowiązków? No i niej odwagę i się przedstaw imieniem i nazwiskiem, przecież jesteś oburzony anonimowymi wpisami.
  • Tylko o sobie 2022-09-20 18:32:38
    Do ECH: gdybyś nie zauważył to jest otwarte forum tematyczne i każdy może w nim wyrazić swoje zdanie na dany temat. Gdyby było inaczej nie miało by to sensu. Dalej nic nie rozumiem prawda?

Logowanie

Dla subskrybentów naszych usług (Strefa Premium, newslettery) oraz uczestników konferencji ogranizowanych przez Grupę PTWP

Nie pamiętasz hasła?

Nie masz jeszcze konta? Kliknij i zarejestruj się teraz!