Ryszard Brejza ostro: "Wraca narracja stalinowska"

- Tytuł Samorządowca Roku 2020 wiele dla Ryszarda Brejzy znaczy - tym bardziej że doceniono go w wyjątkowo trudnym czasie pandemii. Podkreśla, że szczególnie bliskie są mu takie wartości, jak m.in. demokracja i samorządność, które czytelnicy muszą podzielać.
- – Co roku dzielimy pieniądze na przykład dla organizacji pozarządowych i wszystkie traktujemy w sposób równorzędny. A to, co robi rząd, jest bezwstydne. Nasze wnioski złożone do RFIL wyeliminowano bez jakiejkolwiek argumentacji. To żenujące... – komentuje.
- Zdaniem Ryszarda Brejzy Inowrocław jest już niemal w pełni zagospodarowany, a jego dalszy rozwój blokuje obecnie brak możliwości poszerzenia granic o sąsiednie tereny wiejskie. Spore trudności sprawia też brak statusu miasta na prawach powiatu.
Jest pan osobą legitymującą się bardzo dużym doświadczeniem samorządowym, zresztą nie tylko samorządowym, która otrzymała już niejedną nagrodę za swoją działalność. Co znaczy dla pana tytuł „Samorządowca Roku 2020” przyznany przez PortalSamorządowy.pl?
Ryszard Brejza: - To dla mnie na pewno wielkie wyróżnienie - tym większe, że przyznane przez tak znakomity portal oraz przez czytelników i użytkowników portalu w tak trudnym okresie – zarówno dla mieszkańców, jak i samorządowców.
Także dla nas samorządowców jest to czas próby, walki z niewidzialnym przeciwnikiem, jaki się pojawił. To okres skupienia uwagi na problemach związanych z pandemią i - niestety - czas ofiar. Biorąc pod uwagę ten moment, to wyróżnienie szczególnie dużo dla mnie znaczy.
Mieszkańcy docenili całokształt pańskich działań w 2020 roku czy jakieś konkretne osiągnięcia? Jak pan myśli?
– Nigdy nie ukrywałem swojej niezależności od każdej władzy. Jestem w grupie samorządowców niepartyjnych, niezależnych - i tak jest od 1990 r., kiedy powstał samorząd w Polsce i kiedy po raz pierwszy zostałem radnym - wtedy ze wsparciem „Solidarności”.
Wartości takie jak demokracja, samorządność, prawo do zgromadzeń wiele dla mnie znaczą. Mowa o tym, czego brakowało nam w czasach komunistycznych.
Moje pokolenie, które rozpoczynało pracę w poprzednim ustroju, a któremu przypadła rola odbudowy w duchu demokratycznym samorządu w Polsce już suwerennej, niepodległej, powoli odchodzi. Jestem zdecydowanym zwolennikiem obrony tych wartości, które od zarania Solidarności były bardzo ważne dla Polaków budujących ustrój demokratyczny po 1990 roku na poziomie samorządowym.
Bardzo mnie boli takie napuszczanie i posługiwanie się przez polityków słowami, które bardzo daleko odbiegają od kwestii merytorycznych i tych zasad, które powinny kierować dyskusją i dialogiem.
Niestety, dziś w Polsce nie ma dialogu między administracją rządową i samorządami. Są próby narzucania nam różnych rozwiązań - z wykorzystaniem narzędzi tępienia przeciwników politycznych czy niezależnych samorządowców za pośrednictwem rządowych środków masowego przekazu, które współdziałają ze służbami specjalnymi.
To przypomina mi budowę państwa totalitarnego, w którym każdy, kto nie jest z władzą, jest jej przeciwnikiem. W moim przekonaniu do przestrzeni publicznej wraca narracja stalinowska.
Mówię w zdecydowanym tonie, bo takie mam doświadczenia osobiste, ale nie tylko... Już kilka lat temu ostrzegałem, a dzisiaj jest dużo więcej osób, które widzą zagrożenie ich bytu i prawa do niezależności.
Jako samorządowcy wyrażający inne zdanie niż obóz rządzący nie możemy być nazywani nie-Polakami, nie możemy być odzierani z godności. Zresztą coraz więcej grup społecznych w wyniku tego typu podziałów jest eliminowanych z życia publicznego.
Zobacz: Ryszard Brejza: przebadać trzeba nie tylko kuracjuszy, ale też pracowników sanatoriów
Tuż po katastrofie smoleńskiej były oczekiwania i nadzieje, że ta forma dialogu publicznego się zmieni - i chyba się trochę zmieniła, niestety tylko na chwilę…
– Tak. Sam bardzo przeżyłem tę katastrofę. Był to bardzo trudny moment, ponieważ zginęli tam również moi bliscy koledzy, jak Maciej Płażyński czy Grażyna Gęsicka. Przecież ponieśli tam śmierć ludzie o bardzo różnych poglądach politycznych.
Tak jakby było to pewne wskazanie losu, z przestrogą i tak to odebrałem. Wskazanie, żebyśmy jednak inaczej budowali swoje życie i Polskę niż na kreowaniu wzajemnej nienawiści.
Czy w związku z pandemią w Inowrocławiu konieczne były jakieś cięcia inwestycyjne? Jakie istotne zadania inwestycyjne trzeba było odłożyć na przyszłość bądź z nich zrezygnować?
– Nie rozpoczynaliśmy żadnych inwestycji, jeśli chodzi o drogi lokalne i osiedlowe. Z tych, które powinniśmy budować – w tej chwili to drogi gruntowe, nieutwardzone – mieliśmy w planach rozpoczęcie prac budowlanych, ale z nich zrezygnowaliśmy. Wtedy i obecnie na ich budowę nas po prostu nie stać. W poprzednich latach budowaliśmy je z całą infrastrukturą, jak woda, kanalizacja sanitarna czy deszczowa. A tego typu inwestycje realizowane są u nas w 100 procentach z dochodów własnych lub kredytów, bez możliwości uzyskania wsparcia zewnętrznego.
Zrezygnowaliśmy, tak jak wiele innych miast, z licznych zadań w dziedzinie kultury, ograniczając wydawane środki. Zostaliśmy do tego przymuszeni nie tylko przez pandemię, ale także przez bardzo poważne uszczuplenie naszych dochodów, jakie mieliśmy zaplanowane w Wieloletniej Prognozie Finansowej – na skutek zmian w podatkach wprowadzonych przez rząd. Straciliśmy na tym w minionym roku ok. 7 mln zł; w tym roku znów po stronie dochodowej będziemy mieli w wyniku podjętych decyzji 7-8 mln zł mniej.
Z jednej strony są oczekiwania większych inwestycji i ponoszenia w niektórych obszarach większych wydatków, ale - z drugiej - widać i niższe dochody. Z tym problemem trzeba było sobie poradzić - tak, aby w ryzach utrzymać wydatki budżetowe, bo w związku z pandemią one się zwiększyły. Chodzi o odkażanie czy maseczki, które przecież kupiliśmy dla mieszkańców Inowrocławia już w kwietniu i rozdawaliśmy nieodpłatnie.
Są też większe koszty w komunikacji miejskiej. Mamy nowoczesne autobusy, ale tylko częściowo mogą być właściwie zapełnione wskutek decyzji zewnętrznych. Nie przysługuje nam tu żadna rekompensata. Przecież komunikacja miejska, jako jedyna komunikacja transportowa w Polsce, została wyłączona z jakiegokolwiek wsparcia finansowego przez rząd...
Czujemy się tak, jakbyśmy byli kopani. Przedsiębiorcy prywatni mogą liczyć na wsparcie – mniejsze lub większe, ale jednak, a firmy komunalne obsługujące m.in. komunikację zbiorową, którym spadły wpływy ze sprzedaży biletów o 40 proc., nie mogły i nie mogą liczyć na to wsparcie.
Jest także wzrost wynagrodzenia minimalnego – czy się chce, czy nie, trzeba podwyżki dokonać. Nie mówię o tym, by się żalić, ale taki jest obecny czas i okoliczności. Musimy sobie w tej trudnej sytuacji jakoś radzić w każdym miejscu pracy - i to w wymiarze lokalnym, jako prezydent Inowrocławia, i ponadlokalnym jako członek zarządu Związku Miast Polskich, staram się aktywnie wspomagać. Cieszę się, że te działania są zauważane.
A gdyby miał pan wskazać najważniejsze inwestycje, które w 2020 r. doprowadzono jednak do końca?
– Udało się - przy wsparciu marszałka województwa kujawsko-pomorskiego i Unii Europejskiej - wykonać 2-kilometrowy łącznik drogowy dwóch ulic (przez tereny użytkowane rolniczo do tej pory) – ze ścieżką rowerową, chodnikiem i całą infrastrukturą.
Już rozpoczynają się na niektórych gruntach prywatnych prace, bo uchwaliliśmy plan zagospodarowania, dopuszczając tam budownictwo. Zaczynają się też prace związane z projektowaniem osiedli mieszkaniowych i punktów usługowych w tym miejscu.
Usprawnił się przejazd z jednej części miasta do drugiej i połączenie z obwodnicą dwujezdniową, którą kilka lat temu oddano do użytku w ciągu drogi krajowej nr 25 i 15, czyli Poznań-Gdańsk i Poznań-Toruń.
Sprawdź: Radna roku nie ma złudzeń. Ta praca powinna być społeczna
Przebudowane - znów przy wsparciu marszałka - na rondo turbinowe zostało też jedno z największych skrzyżowań w Inowrocławiu, składające się z pięciu wlotów. Cztery z nich są dwujezdniowe - z systemem ścieżek rowerowych. Wyremontowaliśmy i wybudowaliśmy też inne ulice dochodzące do tej części miasta jako dwujezdniowe ze ścieżkami.
Mamy dużo zagospodarowanych terenów zielonych, w znacznej części z oświetleniem ledowym. W kilkunastu miejscach doświetliliśmy miejsca dla pieszych. To wszystko inowrocławianie dostrzegają – mogą jeździć na rowerach w sposób bezpieczny.
Inowrocław jest również ośrodkiem o charakterze uzdrowiskowym, nie tylko przemysłowym, musi zatem godzić te dwie funkcje. Jest miastem bezpiecznym, przyjaznym i niemal w całości już zagospodarowanym.
W takiej sytuacji co więcej można zrobić dla rozwoju miasta?
– Powinno być rozszerzone o grunty, które są w sąsiedniej gminie wiejskiej. Próbowaliśmy kilka lat dokonać takiej zmiany. Niestety, nie udało się - rząd nie wyraził na to zgody, przy sprzeciwie rolników podinowrocławskich. Żałuję, ponieważ miasto jest zagospodarowane i zabudowane niemal w całości. Jeśli się wjeżdża w granice miasta, to są już albo ogródki działkowe, albo budownictwo, albo zakłady pracy.
Bardzo mnie martwi, że nie ma już na terenie miasta kilkudziesięciohektarowej działki, na której można byłoby jakąś dużą inwestycję przemysłowo-usługową przeprowadzić. Pozostały tylko działki jedno- czy dwuhektarowe.
Istniejące zakłady się rozbudowały, zmodernizowały, Inowrocław stał się "zagłębiem" poligraficznym, jest dużo drukarni, przemysłu metalowego i chemicznego. Tu swe szanse wykorzystaliśmy.
Miasto jest też w dużym stopniu zazielenione, dysponuje nowoczesnymi obiektami sportowymi, tężniami solankowymi, termą, basenem krytym. Jest gdzie pobiegać, pojeździć i odpocząć, a jednocześnie widać możliwości szybkiego przemieszczania się bez długiego oczekiwania na skrzyżowaniach.
Oczywiście nie wszyscy tak uważają, bo mam i zdeklarowanych przeciwników, a im więcej pożytecznych inwestycji się realizuje, tym głośniej krzyczą ci, którzy do życzliwych nie należą (śmiech). Ale to mnie zawsze mobilizuje do pracy.
Planuje pan za jakiś czas ponownie wystąpić z wnioskiem o rozszerzenie granic miasta?
– Na razie na pewno nie. Mamy taki czas, w którym absolutnie nie widzę możliwości zrealizowania podobnego wniosku... Muszę to stwierdzić z przykrością. Rozszerzenie granic miasta wymagałoby życzliwości rządu, a jak do tej pory nie mogliśmy i nie możemy na nią liczyć. Na przykład w ostatnich rozdaniach z tego wielkiego programu Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych nie otrzymaliśmy ani złotówki...
Poza tym, by złożyć wniosek, musielibyśmy powtórzyć to, co zrobiliśmy kilka lat temu, czyli przeprowadzić konsultacje i u nas, i w gminie wiejskiej, zasięgnąć opinii, a to wywołuje wiele namiętności, a u przeciwników z kolei wielką mobilizację i pozostawia nieprzyjemny klimat w przypadku nieosiągnięcia założonego celu.
Trudno potem zasypywać takie rowy, jakie zostają wykopane przy tej okazji – wzajemnej niechęci i braku współpracy. Już przez to przechodziłem... Dużo mnie to kosztowało, by pozasypywać wspomniane rowy i podziały, które powstały w wyniku naszej, w tym i mojej inicjatywy.
Całe szczęście, że zmienił się wójt w gminie wiejskiej Inowrocław. Poprzedniego wójta i mieszkańców nie udało mi się przekonać - i taka nieufność przez pewien czas pozostała. Dzisiaj już śladu po niej nie ma...
Razem z gminą przecież zbudowaliśmy - przy wsparciu unijnym - tę ulicę, o której wcześniej wspomniałem. Od tygodnia ma ona już swoją nazwę – Unii Europejskiej. Przebiega granicą miasta i gminy wiejskiej Inowrocław, część nawet przez grunty gminy wiejskiej, która przekazała nam te tereny do zarządzania, jest zatem jeden gospodarz. To wszystko odbyło się w drodze porozumienia.
Gdybym dzisiaj wystąpił ponownie z wnioskiem o rozszerzenie granic miasta, nie mając dużych szans na osiągnięcie celu, to zepsułbym to, co dobrego udało się zrobić.
To chyba racjonalne zachowanie i myślenie. Ale to nie znaczy, że kiedyś nie nadejdzie czas, że do tego tematu będzie trzeba powrócić. Niepowiększenie miasta obszarowo jest nie tylko ograniczeniem możliwości jego rozwoju, ale także niekorzystne dla mieszkańców gminy wiejskiej w kontekście znalezienia atrakcyjnych miejsc pracy. A o tym, jak wszyscy mogą zyskać na poszerzeniu granic, świadczy chociażby przykład Rzeszowa.
Czytaj też: Jaka strategia dla Rzeszowa? Rozmawiamy z Ewą Leniart
Z wielu stron płyną opinie, m.in. od samorządowców, że środki w ramach Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych dzielone są po linii politycznej, czyli trafiają głównie tam, gdzie władzę sprawują osoby należące bądź współpracujące ze Zjednoczoną Prawicą. Podziela pan to zdanie?
– Oczywiście. To typowy skok na kasę, który zresztą odbywa się w Polsce na różnych obszarach. Wielu obserwatorów już nie tyle jest zaskoczonych, co wręcz podziwia, jak to może się dziać w państwie demokratycznym, zamieszkałym przez mądrych, rozsądnych ludzi, za jakich uważają się Polacy.
Skok na kasę jest niesamowity, również w obszarze samorządowym. Gdybym ja dokonywał takiego podziału w Inowrocławiu jako prezydent, spaliłbym się ze wstydu... To, czy występuje do mnie w sprawie np. ulgi podatkowej człowiek o poglądach związanych z PiS-em, PO czy niezależny, nie może odgrywać i nie odgrywa żadnej roli! Każda sprawa ma być - i jest - rozpatrywana w sposób merytoryczny i musi ewentualnie obronić się w instancjach kontrolnych oraz sądach. To kwestia pewnych zasad.
Przecież co roku dzielimy pieniądze dla organizacji pozarządowych i wszystkie traktujemy w sposób równorzędny. A to, co robi rząd, stanowi tego zaprzeczenie. To bezwstydne!
Nasze wnioski wyeliminowano bez jakiejkolwiek argumentacji i uzasadnienia. To żenujące... Dziwię się tylko, że dzieje się to przy akceptacji ludzi, których szanowałem jako samorządowców, a dziś zasiadają w Sejmie i wspierają ten układ. Nie tracę jednak wiary, że to się zmieni, bo tak nie może być.
Inowrocław podzielił los wielu innych miast, którym w drugim i trzecim naborze RFIL nie przyznano dotacji na ani jedno zadanie…
– W ubiegłym roku złożyliśmy do drugiego naboru 37 wniosków o wsparcie w ramach RFIL. Była to chyba jedna z rekordowych liczb.
Zależało nam, żeby wnioski były zróżnicowane pod względem tematycznym i finansowym – o wartości od kilkuset tys. do nawet kilkudziesięciu mln zł. Mieliśmy prawo liczyć, że chociaż jeden będzie zaakceptowany. Tak się nie stało. W trzecim można było tylko trzy wnioski złożyć, więc tyle złożyliśmy. Znów zero...
Już po wynikach tego pierwszego niekorzystnego dla nas naboru złożyłem zapytanie w trybie dostępu do informacji publicznej o przedstawienie wszystkich informacji dotyczących komisji, która dzieliła te środki. Oczekiwałem na nią do lutego, kiedy dowiedziałem się, że nie było żadnego protokołu, bo takiego obowiązku premier nie wprowadził w swej decyzji. Od razu mi zaświtało, że to tak jak z wyborami korespondencyjnymi, taki schemat.
Co to za kraj? Jak to? Do mnie wpadłoby CBA, panowie z legitymacjami i pistoletami w kaburach i zaczęliby robić porządki. A tam jest spokój, w Warszawie nic się nie stało. Rozdzielono miliardy złotych na zasadzie kumplowskiej polityki, głównie dla pisowców, co udowodnili naukowcy w swoich analizach. A za chwilę będzie kolejna okazja i w ten sam sposób będą rozdawane miliardy z UE w ramach Krajowego Planu Odbudowy. I każą popierać tego rodzaju politykę, bo inaczej nie jest się Polakiem.
Sprawdź: Krajowy Plan Odbudowy to nie łatanie dziur, lecz rozwój i przebudowa
Myślę, że świadomość tego dociera do coraz większej liczby mieszkańców i samorządowców. Jeżeli ktoś na mnie oddaje głos w plebiscycie, to uważam, że kieruje się podobnymi wartościami. To także oddanie głosu za niezależnym samorządem. Za prawem do decyzji istotnych dla mieszkańców tu, na dole. I do nieupokarzania nas jako samorządowców - w różnej formie i postaci.
Jestem człowiekiem, który już niedługo przejdzie na emeryturę. Nie mam w tym żadnego interesu merkantylnego, finansowego. Powiem to, co wielu moich młodszych kolegów samorządowców ma prawo boleć, a mnie tylko z racji upokorzenia, nie skutków finansowych.
Chodzi o to, jak sponiewierano kilka lat temu wójtów, burmistrzów czy prezydentów, obniżając im wynagrodzenia niejednokrotnie o kilkadziesiąt procent. Dzisiaj na konto prezydenta miasta lub wójta, maksymalnie ze wszystkimi dodatkami, wpływa ok. 7 tys. zł netto.
To ludzie ciężko harujący, odpowiedzialni często nawet za wielomiliardowe budżety, jak w przypadku największych miast, w przypadku gmin wiejskich na co dzień dyspozycyjni, z troską podchodzący do rozwoju samorządów i losu mieszkańców. Tu chodzi przede wszystkim o fakt upokorzenia.
Jak popatrzyć w całości na uprawianą obecnie politykę w Polsce: jest to niestety polityka antysamorządowa, dzielenia nas na tych lepszych i gorszych, ale nie pod względem wykonywanej pracy, lecz tego, z kim jest się związanym i co się mówi na temat rządu. Tak nie powinno i nie może być.
Wydaje się, że obecnie największym problemem JST pod względem finansowym są zbyt szybko rosnące wydatki bieżące przy malejących dochodach bieżących. Czy i co pańskim zdaniem samorząd może zrobić, by ten problem ograniczyć? Jakie działania pan jako prezydent wdrożył lub zamierza wdrożyć w tej mierze, jeśli chodzi o Inowrocław?
– Pierwsza decyzja to zahamowanie wzrostu wynagrodzeń. Przede wszystkim to wynagrodzenia właśnie tylko i wyłącznie mogą być wypłacane z dochodów bieżących. Wzajemne powiązanie.... Kredytu np. nie można zaciągnąć, by opłacić pensje pracowników urzędu czy jednostek organizacyjnych.
Inna sprawa to ograniczenie komunikacji miejskiej, a przynajmniej niezakładanie dalszego rozwoju, bo jeżeli mam wyższą rekompensatę płacić dla MPK, a w 2020 r. zapłaciliśmy 2,5 mln zł więcej niż w roku wcześniejszym, to mocno to odczuwamy w naszym budżecie. Tu 1 mln, tam 2, gdzieś jeszcze 3 mln - a to pieniądze głównie z dochodów bieżących. Musimy nacisnąć na stop w tego typu wydatkach (co zresztą czynimy), ale pracowników zwolnić nie można. Można jedynie operować zakresem wynagrodzeń - i to robimy. To sytuacja bardzo trudna.
Problem jest też w odbiorze odpadów. Jesteśmy na granicy możliwości działania. O tym, że woda jest dostępna, kanalizacja działa, jest czysto w mieście, odpady są odbierane - mimo momentami nieobecności w pracy nawet 30 proc. pracowników - nie usłyszymy w żadnych wiadomościach telewizyjnych, ale to spoczywa na barkach wójtów, burmistrzów i prezydentów. To kwestia odpowiedzialności, którą ponosimy. I w tym trudnym momencie samorządy realizują swe obowiązki, mimo problemów. To chyba największy sukces w tych czasach. A utrzymanie równowagi budżetowej okazuje się bardzo trudne.
Otrzymaliśmy od RIO pozytywną opinię o budżecie na ten rok, ale z zastrzeżeniami do wpływów zapisanych do osiągnięcia w Wieloletniej Prognozie Finansowej po roku 2022. RIO dostrzega pewne zagrożenia, które i my dostrzegamy - przy takiej polityce rządu, czyli zabierania nam dochodów, a z drugiej strony nakładania obowiązków, jak choćby kilkunastoprocentowego wzrostu płacy minimalnej, wzrostu płac nauczycieli czy kosztów utrzymania szkół.
Jesteśmy już blisko granicy, przy której trzeba będzie już zadać pytanie, czy jesteśmy sobie jeszcze w stanie poradzić. Dziś jeszcze sobie radzimy, z odpadami również, choć jesteśmy zmuszeni do ciągłej analizy i wyciągania wniosków związanych z ponoszonymi kosztami. Ale to kwestia na osobną rozmowę.
Wiele zaniechań i złych decyzji w ostatnich latach podjął w tej mierze rząd. Przykro mi, że znów muszę na niego narzekać, ale tak właśnie jest...
Konsekwencje tych działań zmuszają nas teraz do decyzji o podwyżkach. To również ratowanie możliwości realizowania usług publicznych. Każde podwyższenie ceny – czy za odbiór odpadów, czy biletów komunikacji miejskiej, czy za korzystanie z basenów – przychodzi nam trudno; nikt się z tego nie cieszy, ale coraz częściej stajemy przed dylematem: albo podwyższamy opłaty i utrzymujemy stan, który jest i możliwość korzystania z naszych obiektów, albo zamykamy je.
A widzi pan taką wyjście, które ma też zwolenników (choć pewnie nie w gronie samorządowców), by redukować zatrudnienie? Czy przy mniejszej obsadzie personalnej urząd i jednostki organizacyjne byłyby w stanie - w dobie cyfryzacji - równie skutecznie realizować swe zadania?
– Jakbyśmy przeanalizowali, jakie zadania nam przekazano w ciągu ostatnich 5 lat, to powstaje pytanie, kogo redukować i w jakim stopniu, aby te zadania mogły być zrealizowane przy mniejszej liczbie pracowników. To niemożliwe...
Informacje dotyczące liczby pracowników i kosztów w administracji często pojawiają się w mediach, są atrakcyjne dla czytelników. Urzędy generalnie nie są lubiane, ale teraz nie czas, by zastanawiać się dlaczego.
Nie przyciągają natomiast takiej uwagi, bo już nie są tak atrakcyjne, informacje, jakie nowe zadanie w danym roku otrzymuje wójt, burmistrz czy prezydent oraz ile pieniędzy będzie to kosztowało i skąd je wziąć, by określone czynności można wykonać.
Z drugiej strony proszę popatrzeć, jakie oszczędności administracja rządowa poczyniła u siebie. Można doliczyć się kilkudziesięciu lub nawet kilkuset różnych agencji, instytucji, które powstały w ostatnich latach, gdzie przy sowitych wynagrodzeniach pracują często pociotkowie polityków rządzących Polską.
Podsumowując, możliwości redukcji zatrudnienia nie widzę. Gdyby były, to z pewnością bym je wykorzystał.
W ramach tzw. Polskiego Nowego Ładu są zapowiedzi o zamiarze podniesienia kwoty wolnej od podatku do 30 tys. zł. Domyślam się, że nie ocenia pan ich pozytywnie... Szacował pan, jakie ewentualne straty po stronie dochodowej mogłaby przynieść realizacja tych zapowiedzi w budżecie Inowrocławia?
– To na pewno odbije się na budżetach samorządowych. Nie szacowaliśmy, do jakich strat mogłoby dojść iu nas, ale mogę zapewnić, że skoro przy poprzednich zmianach podatkowych straciliśmy ok. 7 mln zł rocznie, to i w tym przypadku pójdzie to w miliony, a w skali kraju - w miliardy, choć trudno dokładnie powiedzieć, ile stracimy.
Na pewno zaś nic nie zyskamy, tym bardziej że nic nie słyszę o jakiejkolwiek rekompensacie. To bezwzględne i cyniczne działania. Wszędzie rekompensaty są wprowadzane, jest tylko kwestia, czy wystarczające, czy nie - tylko nie dla samorządów. Dla samorządów są dotacje na inwestycje, ale tylko dla wybranych, dla swoich.
Wygląda to na działania w kierunku zniszczenia pozostałych, wprowadzenia komisarza i pokazania, jak uzdrawia się sytuację i jak powinien samorząd działać. Wcale nie jesteśmy daleko od takiego modelu.
Apelował pan niedawno do premiera o wsparcie z tarczy antykryzysowej także komunikacji miejskiej, która, jak wiemy, również poniosła w czasie pandemii duże straty…
– Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Niech się potem czytelnik portalu nie dziwi, że moja opinia na temat rządu jest tak jednoznaczna i radykalna. Moje wypowiedzi są takie dlatego, że tak zachowuje się rząd.
Zwracam na to uwagę nie bez powodu, bo pojawiają się ze strony przeciwników politycznych zarzuty na zasadzie „byłyby pieniądze, gdyby prezydent siedział cicho” albo chwalił rząd. Pytam – za co? W PRL-u nie siedziałem cicho. Gdybym ja i inni siedzieli cicho, to pewnie mielibyśmy nadal głęboką północną Koreę...
Inowrocław to najludniejsze ośrodek w Polsce bez statusu miasta na prawach powiatu. Jakie są największe minusy tej sytuacji, a jakie ewentualnie plusy?
– Plusów w zasadzie nie widzę. Plusy byłyby dla prezydenta, który nie ma w sobie poczucia odpowiedzialności i uważa, że lepiej mieć mniej zadań, nie pełniąc jednocześnie funkcji starosty, bo przecież za część spraw w naszej sytuacji odpowiada starosta. Ja tak nie uważam.
Podstawowym minusem obecnego stanu rzeczy jest to, że inowrocławianie wybierają prezydenta w przekonaniu, że to on będzie odpowiedzialny za niemalże wszystkie obszary publiczne w mieście, czyli m.in. ulice, obiekty użyteczności publicznej…
To może być plus, bo nie trzeba wszystkich utrzymywać z miejskiej kasy (śmiech).
– Niby tak, ale z drugiej strony jaki to plus, skoro - chcąc postawić znak „zakaz ruchu” na ulicy osiedlowej podległej miastu - muszę występować o zgodę do starosty. I trzeba kilka tygodni odczekać, musi się zespół spotkać, sprawa musi być przeanalizowana przez służby starosty i dopiero zapada decyzja.
Można powiedzieć, że częściowo rządzi w mieście starosta wybierany przez radnych powiatu ziemskiego, a więc pośrednio mieszkańców tego powiatu. Jeśli starosta jest dobry i można z nim współpracować, jak na szczęście jest obecnie, to się z tego cieszę, ale różnie to bywa...
Generalnie: miasto takiej wielkości jak Inowrocław powinno być wydzielone z powiatu. To daje również możliwości lepszego wykorzystania środków unijnych czy właśnie sprawniejszego zarządzania. Chodzi też np. o miejsca postojowe na ulicach i pozwolenia na budowę – można czekać 3-4 tygodnie, ale może być to decyzja w ciągu dwóch dni.
Podejmowałem działania w kierunku zmiany statusu miasta kilkanaście lat temu. Zresztą nie chodziło tylko o Inowrocław, ale także kilka innych miast w Polsce; mieliśmy też taki konwent. Były wspólne postulaty kierowane do kolejnych rządów. Nie zakończyło się to sukcesem.
Wnioski kierowaliśmy po zwycięskiej batalii władz Wałbrzycha, który wywalczył sobie zmianę ustawy i status miasta na prawach powiatu, ale to wcześniej było miasto wojewódzkie, więc znajdowało się w innej sytuacji. Nie było prawnych możliwości uczynienia tego w przypadku miast, które nie były miastami wojewódzkimi w czasach PRL-u i później do 1998 roku.
Inowrocław był miastem wojewódzkim od XIV wieku do 1772 roku. Tradycje zatem mamy, choć oczywiście do tak odległych nie sięgamy. Kierujemy się racjonalnymi argumentami i uważamy, że dla sprawności realizacji spraw rozwojowych potrzebne są dwa zadania: poszerzenie granic miasta i to w swoim "testamencie" pozostawię, a po drugie: uzyskanie praw miasta wydzielonego z powiatu ziemskiego. Każdy upływający rok to niewątpliwie strata. Bardzo żałuję, że tak się dzieje. Niestety, na zmianę decyzji tego typu nie mam wpływu.
Czy Polaków będzie stać na mieszkania? Zobacz najnowszą debatę

Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
-
maniuś
2021-04-15 15:04:00
a od kiedy to jest Pan Brejza ? Toć to czerwona przeszłość miasta
-
Ksm
2021-04-13 21:56:41
Czy to prawda, że pan Brejza otacza się ludźmi z nadania Solidarnej Polski. Trzyma ich i sowicie opłaca w radach nadzorczych miejskich spółek. W tym gronie trzyma też człowieka widniejącego na liście osób współpracujących z organami komunistycznymi, który co ciekawe szefuje największej w regionie sp... rozwiń
-
Sarmata
2021-04-13 11:31:04
Hehehehe demokracja i Brejza?!