- Niestety, podobne przypadki, nawet jeśli są odosobnione, powodują, że zaufanie do innych asystentów może być podważane. A przecież byli wcześniej oceniani - chociażby przez Najwyższą Izbę Kontroli - bardzo pozytywnie.
W jego opinii sprawę z Kłodzka można rozpatrywać na kilku poziomach.
- Po pierwsze na poziomie odpowiedzialności indywidualnej i jeśli były jakieś zaniedbania czy błędy - a tak wynikać może z raportu stworzonego przez gminę - to w tej sytuacji osoba, która zawiniła, nie powinna uniknąć odpowiedzialności. Można też się zastanowić, na ile i które z tych błędów wiązały się z systemowymi błędami całej asystentury. Jako organizacja pracownicza to niszczenie asystentury obserwujemy od lat. Można naprawiać system, ale najpierw trzeba przyznać, że on nie działa tak, jak powinien - przyznaje Maczyński.
Zawód asystenta rodziny został wprowadzony w ustawie z dnia 9 czerwca 2011 roku o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. Osoba zatrudniona na tym stanowisku powinna pomagać rodzinom będącym w trudnej sytuacji życiowej, m.in. w zdobywaniu umiejętności prawidłowego prowadzenia gospodarstwa domowego, w edukacji członków rodziny, a nawet w poszukiwaniu pracy. Jednak nie każdy może zostać asystentem rodziny i przede wszystkim nie każdy się do tego nadaje.
- To musi być pewna kombinacja cech, wiedzy i umiejętności, ponieważ trzeba wiedzieć, na co zwrócić uwagę, dostrzegać, co może być tym niepokojącym sygnałem i tę wiedzę zdobywa się m.in. w toku studiów. Kluczowe w tym zawodzie jest jednak również doświadczenie, umiejętność analizowania tych sygnałów, empatia, wczucie się w sytuację danej rodziny, umiejętność nawiązywania kontaktów. Część z tych kompetencji nabywa się w trakcie pracy oraz szkoleń. Coraz więcej asystentów to są osoby młode, którym tego doświadczenia brakuje i nie mają od kogo uczyć się, podglądać pracy osób, które już kilka lat świadczą asystenturę - mówi Maczyński.
Czytaj też: Wynagrodzenia asystentów rodziny i koordynatorów. Będzie dodatek, nie będzie stałej dotacji?
I dodaje, że zawód asystenta rodziny powstał "trochę w opozycji do zawodu pracownika socjalnego", który z założenia podejmuje działania kontrolno-interwencyjne.
- Pierwszoplanową rolą asystenta nie jest kontrolowanie rodziny, ale nawiązanie z nią współpracy, zbudowanie jakieś formy właściwego kontaktu, relacji pomocowej, która posłuży tej rodzinie. Nie do końca rola ta miała polegać na tym, że asystent wchodzi “po partyzancku” do mieszkania i sprawdza, co się w nim dzieje - mówi Maczyński. - Asystent rodziny miał być zawodem “miękkim”, czyli miał za zadanie pomagać, wspierać, ale mniej interweniować - oczywiście poza skrajnymi przypadkami - dodaje.
Tego elementu działania nie podjęła asystentka kłodzkiego MOPS-u. Dlaczego tego nie zrobiła, dlaczego ośrodek nie podjął działań pomimo niepokojących sygnałów? Tym obecnie zajmuje się prokuratura.
Zdaniem przewodniczącego Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej ewidentnie w całej tej sprawie zawiódł człowiek, ludzie. Ale wskazuje też na systemowe błędy, które nie pozostają bez wpływu na jakość pracy asystentów rodziny.
- W każdym zawodzie zdarzają się osoby, które niewłaściwie wykonują swoją pracę i jeśli ktoś nie dopełnił swoich obowiązków, to powinien ponieść za to odpowiedzialność. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości i nie ma co takiej osoby tłumaczyć. Można tylko starać się zrozumieć, co za tym stoi, czy - nie odnosząc się konkretnie do przypadku z Kłodzka - system asystentury jest wydolny? W mojej opinii z różnych względów tak nie jest i niewątpliwie mamy do czynienia z problemem systemowym - mówi Maczyński.
Oszczędności, zaniedbania, biurokracja
Jak wyjaśnia, na początku asystentura miała być wsparciem dla rodzin, które mają trudności opiekuńczo-wychowawcze. Cel był jeden - aby dzieci przebywające w takich rodzinach nie trafiły do pieczy zastępczej.
- Później asystentom dorzucono m.in. cały kompleks zadań związanych z programem “Za życiem” adresowanym do rodzin z dziećmi z niepełnosprawnościami. Mimo że asystent rodziny nie był do tego zadania przygotowany i zostało ono wdrożone nagle przy okazji politycznej debaty o aborcji, to do pierwotnych obowiązków dołożono kolejne i z biegiem czasu ta lista zadań tylko się wydłużała. Jednocześnie asystentów ubywa, m.in. ze względu na warunki pracy, wynagrodzenia, które są nawet niższe niż w przypadku słabo zarabiających pracowników socjalnych. W efekcie niewielu się tej pracy podejmuje, a sporo asystentów z niej odchodzi - mówi przewodniczący (PFPSiPS).
Brak potrzebnych, oczekiwanych i zgłaszanych zmian legislacyjnych - ważnych dla samych asystentów - powoduje, że jest ich mniej.
- Jak jest ich mniej, to są bardziej obciążani pracą, co przekłada się na spadek efektywności zaczyna się dyskusja - i takie sygnały też były - czy ten zawód jest w Polsce niezbędny. Rządzący dorzucają zadań, godzą się na marginalizowanie asystentury, a potem dziwią się, że asystentura nie spełnia oczekiwań - mówi Maczyński.
Czytaj też: Asystenci rodziny domagają się zmian w prawie i większego wsparcia
Zwraca też uwagę na podejście do asystentury jednostek samorządu terytorialnego.
- W wielu gminach asystentury albo się nie realizuje, albo realizuje możliwie najmniejszymi siłami. Jako federacja zwracaliśmy uwagę, że dodatkowe środki, które powinny być przekazywane z programów rządowych dla dodatkowego wynagradzania asystentów rodziny, traktowane są jako środki własne samorządów, w najlepszym wypadku służące sfinansowaniu płacy minimalnej tych pracowników. W efekcie - ten pracownik, pracujący za minimalne wynagrodzenie, odchodzi z pracy. Mamy też część gmin, gdzie asystenci są zatrudnieni na umowę zlecenie - wymienia. - Systemowo więc wymuszane są kolejne błędy i świadomie dopuszcza się ryzyko wystąpienia sytuacji obciążającej asystenta w sposób, który nie pozwoli rzetelnie pomagać rodzinie, co może w efekcie prowadzić do kolejnych tragedii, podobnych jak w Kłodzku - dodaje.
Innym problemem, na który wskazuje, a który utrudnia asystentom rzetelną realizację zadań, jest nadmierna biurokratyzacja.
- W pracy asystenta miało być jak najmniej biurokracji, ale to też się rozmyło, bo wiele gmin i pracodawców oczekuje od asystentów „produkowania” kolejnych dokumentów, protokołów, raportów faktycznie ewidencjonujących ich czas pracy, choć ustawowo zatrudniani są oni w systemie zadaniowego czasu pracy. W efekcie zamiast pomóc rodzinie, asystenci zza biurka tworzą kolejne notatki, a zamiast wizyty - wykonują telefony - mówi Maczyński.
Kiedy nie zapala się czerwone światełko...
Zdaniem Franciszka Bronka, zastępcy dyrektora Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni, od asystenta rodziny nie można wymagać omnipotencji.
- Jeżeli ma on dobrze wykonywać swoją pracę, to trzeba mu zapewnić dobre warunki tej pracy. Po pierwsze tacy ludzie muszą być dobrze wyszkoleni i wyposażeni w bieżący dostęp do superwizji, czyli możliwości rozstrzygania wszelkich wątpliwości, które pojawiają się w trakcie wykonywania pracy. Niestety w wielu ośrodkach wymaga się od asystenta, by był omnipotentny, w efekcie czego może być niewyszkolony, może nie mieć dostępu do superwizji, więc jest nieasertywny i w związku z tym być może ma kłopot, by rozpoznać granicę bezpieczeństwa, której mu nie można przekraczać. To jest podstawa - żebyśmy nauczyli się interpretować sytuację na bazie naszych obserwacji i dowodów, które pojawiają się w trakcie współpracy z rodziną i dostrzec ten moment, w którym powinno zapalić się nam czerwone światełko - mówi Bronk.
Dlaczego to światełko nie zapaliło się asystentce z Kłodzka, dlaczego nie zapaliło się jej przełożonym, służbom, policji?
- Zawsze można relatywizować każdy sygnał - mówi Bronk. - Ale z drugiej strony mamy przeświadczenie, że dziecko - jako osoba zależna - nie potrafi się samo obronić i w ekstremalnych przypadkach, gdy musi wkraczać instytucja samorządowa, czyli miejski ośrodek pomocy społecznej i asystent z jego polecenia, wiadomo, że tam się dzieje bardzo niedobrze. O ile w normalnej rodzinie można byłoby uznać, że siniaki na ciele dziecka to był niefortunny wypadek, o tyle w rodzinach, które z jakiegoś powodu dostają asystenta, nie powinno się tak łatwo tłumaczyć tego typu sygnałów. To zwykle ma drugie dno - zaznacza.
Czytaj też: Szkoła nie może ignorować przemocy. Za bezpieczeństwo odpowiada dyrektor
I podkreśla, że jedyne, za co może odpowiadać pracownik pomocy społecznej, to jego praca i profesjonalizm.
- My nie odpowiadamy za to, co ma w głowie klient i za decyzje, które podejmuje w swoim życiu. W naszej pracy powinniśmy mieć wszystkie sensory podkręcone na odpowiedni poziom, żeby wyłapywać zarówno dobre elementy, które pojawiają się w rodzinie na skutek naszej pracy, jak i te negatywne, gdy widać, że sytuacja problemowa pogłębia się lub wręcz staje się niebezpieczna - mówi wicedyrektor gdyńskiego MOPS-u.
W celu zminimalizowania ryzyka popełnienia błędu, zarządzana przez niego jednostka wdrożyła dodatkowe rozwiązana.
- Mamy wyznaczonego doświadczonego pracownika socjalnego, który jest koordynatorem naszych asystentów rodzin, którzy są rozsiani po dzielnicowych ośrodkach pomocy społecznej na terenie całego miasta. On dba o to, by ci asystenci spotykali się i wymieniali doświadczeniami, żeby mieli przestrzeń do dzielenia się swoimi wątpliwościami i - co najważniejsze - żeby nawigować kwestie związane z nieprzekraczalną granicą bezpieczeństwa. Jeśli pojawia się bardzo poważny niepokój o sytuację w rodzinie, to instytucją rozstrzygającą w takich sytuacjach jest sąd rodzinny i nie wahamy się alarmować go, jeśli z rozpoznania asystenta rodziny czy pracownika socjalnego wynikają uzasadnione obawy, że dzieje się coś niedobrego - mówi Bronk.
Jak dodaje, asysta rodzinna funkcjonuje w Polsce już 10 lat i takich dramatycznych przypadków, jak w Kłodzku, było w tym czasie niewiele. Każdy powinien być jednak przyczynkiem do głębokiej analizy.
- Być może był to zbieg nieszczęśliwych przypadków, być może zawiódł konkretny człowiek. Niewątpliwie jest to moment, żeby zrobić rachunek sumienia i zastanowić się, czy ci asystenci systemowo dostają wszelkie narzędzia niezbędne do dobrego wykonywania pracy. Myślę, że to, co wydarzyło się w Kłodzku, to powód, by zrobić bardzo konkretny przegląd i jeżeli jest coś do poprawy czy do naprawienia, zrobić to, a nie czekać na kolejny dramat - mówi wicedyrektor gdyńskiego ośrodka.
Ostrożnie z wyrokami
Zdaniem Pawła Maczyńskiego w konkretnym przypadku z Kłodzka mogła zawinić osoba i poświadczanie przez nią czegoś, co rozmijało się z faktami, co nie może być usprawiedliwiane. Jednak, jak zaznacza, nauczony doświadczeniem do przesądzania o winie podchodzi w sposób bardzo ostrożny.
- Zdarzało się już przy podobnego typu zdarzeniach, że coś, co wydawało się ewidentną winą jednej osoby, było w gruncie rzeczy przerzucaniem na nią wyłącznej odpowiedzialności - mówi Maczyński.
A odpowiedzialność, zdaniem przewodniczącego Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej, nie zawsze jest jednostkowa.
- Standardowo po takiej tragedii włodarz przygotowuje raport o tym, jak w tym konkretnym przypadku działał dany asystent rodziny lub pracownik socjalny. Tymczasem, oprócz pytań o działania konkretnych pracowników, należałoby również zapytać takiego burmistrza: co pan zrobił, żeby asystentura lub praca socjalna w pana gminie wyglądały lepiej i mogły być faktycznie realizowane? Ile osób pan zatrudnia, jak te osoby są opłacane, jakie warunki pracy ma asystent, czy on chodzi w teren, a może siedzi nad papierami, ponieważ jego pracodawca bardziej jest zainteresowany podkładkami pod kontrolę, a mniej realnym pomaganiem? Jeżeli pan jako włodarz zapewnił faktyczne warunki do pomagania, to można przypisać winę jednej, konkretnej osobie. Natomiast jeżeli te warunki nie zostały spełnione to taki burmistrz powinien także wziąć na siebie część odpowiedzialności za tragedię - uważa Maczyński. - Bo stworzył warunki, które doprowadziły do tego, co się wydarzyło.
Czytaj też: Pomoc społeczna w gminach. NIK punktuje błędy
Nie zmienia to, jak podkreśla Maczyński, faktu indywidualnej odpowiedzialności asystenta, który zapewne ją poniesie w wymiarze karnym, osobistym i dyscyplinarnym, ale jeśli taka tragedia ma się nie powtórzyć - to wnioski powinny być szersze. W Wielkiej Brytanii po każdym z takich przypadków analizowany jest udział nie tylko danego pracownika, ale także kompleksowo - działanie całego lokalnego systemu.
- W Polsce prace legislacyjne dotyczące podobnego mechanizmu utknęły w martwym punkcie - dodaje Maczyński.