Na wzrost wysokości wsparcia nie mogą już liczyć lublinieckie organizacje pożytku publicznego. Jak zapewnia burmistrz, dostaną w przyszłym roku to samo, co dostały w bieżącym, ale na pewno nie będzie to więcej.
- Po prostu nie ma z czego. Tak bardzo dużo trzeba dołożyć do oświaty, że po prostu nie ma z czego - mówi Maniura.
Nie tylko ci mniejsi muszą kilka razy oglądać złotówkę i szukać oszczędności. Z wyzwaniem tym mierzą się większe miasta, również stolice regionów.
- O budżecie na 2020 r. mówię bez entuzjazmu dlatego, że jest to tak naprawdę budżet przeżycia i to jeszcze nie najgorszy, jaki nas czeka w następnych latach. To jest dopiero początek, powiedzmy sobie, zjeżdżania po tej równi pochyłej - ocenił prezydent Białegostoku, Tadeusz Truskolaski.
Czytaj też: Częstochowa wystawiła rządowi symboliczny rachunek na prawie 145 mln zł
Zdaniem Truskolaskiego, trudna już sytuacja wielu, jeśli nie większości, polskich samorządów będzie się pogarszać.
- To nieuniknione. Będą się tutaj bowiem nakładały dwa niekorzystne trendy. Z jednej strony to dalsze rozdawnictwo czy realizacja pewnych rządowych obietnic, które będą się odbywać kosztem samorządów. Jeżeli będą miały miejsce dalsze naciski ze strony nauczycieli, to konsekwencje też spadną na samorządy. Drugi niekorzystny trend to zbliżający się koniec unijnej perspektywy finansowej. W tej chwili mamy jeszcze 378 mln zł inwestycji, z czego ok. 200 mln zł to środki z UE. Za rok będzie ich znacznie mniej, a za 2 lata tych pieniędzy prawie w ogóle nie będzie. Obecny budżet Białegostoku jest znacznie gorszy od poprzedniego, bo jeśli chodzi o wskaźniki inwestycyjne, to aż o 10 punktów procentowych, ale za 2 lata będziemy za tym budżetem tęsknić - mówi Truskolaski.
W poszukiwaniu oszczędności w budżecie na 2020 r. Białystok ograniczył o 60 proc. wydatki na promocję, o 60 proc. mniejszy jest też tzw. budżet prezydencki przeznaczony na organizację imprez i wydarzeń okolicznościowych.
- Na pewno będą na tym cierpieć różnego rodzaju wydarzenia kulturalne, organizacje pozarządowe, które mocno korzystały z naszych dotacji, bo na pierwszym miejscu będzie oświata. Być możne jeszcze nie w tym, ale z kolejnym budżetem mogą być także rezerwy w zatrudnieniu. Jeżeli jakieś departamenty będą mieć mniej zadań, będziemy sięgać po zwolnienia - mówi Truskolaski.
Czytaj też: Budżety na 2020 r.: Analiza dochodów i wydatków samorządów
Ale, jak podkreśla, szukanie oszczędności to nie tylko cięcia i zwolnienia, ale również deficyt, który ratuje miejski budżet.
- Dopóki jesteśmy w stanie brać kredyt, to trzeba to robić. Jesteśmy jeszcze wypłacalni, wskaźniki nie są najgorsze, ale to za chwilę się zmieni i nie będziemy mogli zaciągać kredytu, bo budżet będzie musiał być w miarę zrównoważony. Jako ekonomista widzę to w tej chwili w bardzo ciemnych barwach - z uwagi na trend. Oprócz niekorzystnych danych, są niekorzystne trendy. One dopiero się zaczęły, w związku z czym nikt nie myśli o ich zatrzymaniu. Żeby to nastąpiło, musiałoby dojść do masowego bankructwa gmin - mówi prezydent Białegostoku.
Wyprzedać miejski majątek
Oszczędności szukają też władze Szczecina. Choć stanowczo zapowiadają, że nie będą oszczędzać na oświacie, dzieciach i seniorach, to przyznają, że sytuacja jest trudna.
"Koszty zadań rosną szybciej, niż dochody, dlatego konieczne jest przesunięcie w czasie niektórych inwestycji oraz regulacja opłat za usługi komunalne. Plan zakłada także egzekwowanie od rządu należnych miastu środków oraz zintensyfikowanie sprzedaży majątku" - informuje szczeciński magistrat.
"Projekt budżetu gotowy. To dla mnie najtrudniejszy budżet odkąd jestem prezydentem. Wyzwanie? Nie możemy zatrzymać rozwoju miasta. Tylko trudno to zrobić, gdy koszty zadań rosną szybciej niż dochody, a zwolnienia podatkowe kosztują nas dziesiątki milionów złotych. Ale zaciśniemy pasa i damy radę" - napisał na Facebooku prezydent Szczecina.
Miasto zakłada, że w przyszłym roku sprzeda nieruchomości za łączną kwotę 60 mln zł. To dwukrotność dotychczasowej wartości.
- Zostanie wystawiony tylko ten majątek, który nie pracuje - na przykład są nieruchomości, które są przewidziane pod zabudowę mieszkaniową wielorodzinną, które mogą podlegać sprzedaży, a do tej pory nie były sprzedawane. Teraz przygotowaliśmy działki przy ulicy Miodowej. Budując drogę, skomunikowaliśmy kilkanaście działek należących do miasta i te działki zaoferujemy na rynku w przyszłym roku - mówi Piotr Krzystek, prezydent Szczecina.
Jak dodaje Łukasz Kolasa, rzecznik prasowy szczecińskiego magistratu, miasto szuka oszczędności również w innych obszarach.
- Przesunięcie w czasie kilkunastu inwestycji pozwoli zaoszczędzić 800 mln zł. Kolejne rozwiązania to ograniczenie delegacji, szkoleń oraz zaplanowanych w urzędzie miasta remontów. W planach jest też regulacja niektórych opłat komunalnych - wymienia Kolasa.
Drobne zadania, przesunięcia w administracji
"Trudny i ambitny" - tak o przyszłorocznym budżecie mówi Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi. Aby pokryć zmniejszone o 140 mln zł wpływy z podatku PIT, miasto planuje zaciągnąć budżet. Niewykluczone, że będzie szukać oszczędności wewnątrz urzędu.
Jak przyznała Zdanowska, magistrat już ograniczył wydatki bieżące na swoje funkcjonowanie. W opinii prezydent Łodzi, oszczędności na razie nie obniżyły jakości świadczonych usług, ale w przyszłości - np. w wyniku konsolidowania urzędów i centrów obsługi mieszkańców - może tak się zdarzyć.
Kraków z kolei szuka oszczędności na tak zwanych zadaniach bieżących. Takie działanie ma zapobiec uszczuplaniu wydatków inwestycyjnych. Do końca roku miasto będzie rezygnować z rozmaitych wydatków i organizowania przedsięwzięć, które nie są konieczne i mogą poczekać do przyszłego roku, np. analizy czy badania zlecane na potrzeby urzędu miasta, drobne remonty, dofinansowanie wydarzeń organizowanych przez zewnętrzne podmioty itd.
Czytaj też: Budżet Krakowa na 2020 rok. Wydatki: ponad 6,6 mld zł
- Na wypłaty podwyżek dla nauczycieli wykorzystujemy też oszczędności, jakie mamy dzięki niższym niż zaplanowaliśmy kosztom obsługi długu czy niewykorzystane w stu procentach pieniądze, które zostały po realizacji innych zadań. Bardzo wyraźnie chcę jednak podkreślić, że nie będziemy oszczędzać na żadnych wydatkach, od których zależy sprawne funkcjonowanie miasta. Tutaj nasze potrzeby są w pełni zabezpieczone - zapewnia krakowski magistrat.
Oszczędzanie na usługach
Podobne do krakowskiego rozwiązanie zastosował prezydent Lublina, Krzysztof Żuk. Już w sierpniu, gdy osoby do 26. roku życia zwolniono z podatku PIT, we wszystkich podległych mu departamentach wprowadził "procedurę oszczędnościową".
„Wstrzymuję do odwołania zawieranie umów w zakresie wydatków bieżących, poza tymi, które są niezbędne do zapewnienia ciągłości działania jednostki, oraz wydatków majątkowych skutkujących nowymi zobowiązaniami finansowymi" - przeczytali dyrektorzy miejskich jednostek w skierowanym do nich piśmie.
Czytaj też: Blisko 405 mln zł na inwestycje w projekcie budżetu Lublina na 2020 r.
Samorządowiec zaapelował w nim również o „ograniczenie do minimum nowych inwestycji”. Wyjątkiem mają być te inwestycje, do których miasto uzyskało dofinansowanie np. z Unii Europejskiej. Mowa jest też o „niezwiększaniu zakresu i jakości świadczonych usług publicznych”.
- Ze względu m.in. na zmiany w systemie podatkowym, czy politykę rządu, jesteśmy w sytuacji znacznego uszczuplenia dochodów miasta, dlatego nie możemy zaspokoić wszystkich oczekiwań mieszkańców i część zadań musi trafić na listę rezerwową. W przypadku pozyskania dodatkowych środków zewnętrznych w przyszłym roku sukcesywnie będziemy wprowadzać do budżetu dodatkowe zadania, przede wszystkim drogowe, zgłaszane przez dzielnice - zapowiada Żuk.
Na bieżących wydatkach będzie też oszczędzał Elbląg.
- W trudnej sytuacji, w jakiej znalazły się finanse miasta, musimy szukać oszczędności w wydatkach bieżących, zarówno w Urzędzie Miejskim, jak i w podległych jednostkach, tak by miasto miało zdolność kredytową i mogło korzystać ze środków unijnych w nowej perspektywie - wyjaśnia prezydent Witold Wróblewski.
To będzie trudny rok
Cięcia wydatków na inwestycje, remonty i utrzymanie dróg oraz ograniczenia kadrowe w urzędzie i podległych mu jednostkach - w tych obszarach oszczędności szukają władze Piły.
Z kolei władze Pabianic zdecydowały się na ograniczenie zakresu działalności miasta w różnych sektorach, m.in. w kulturze czy w komunikacji. Ograniczone zostaną imprezy plenerowe oraz kulturalne. Podobnie będzie z kursami autobusów pomiędzy godzinami szczytu.
Czytaj też: W miastach i gminach wyższe podatki i opłaty za grunty i lokale
Szukając oszczędności, na drastyczny ruch zdecydował się Bolesławiec. Mowa o przywróceniu po 4 latach podatku od lokali mieszkalnych.
- W związku z zaistniałą sytuacją samorząd miejski w Bolesławcu zmuszony jest przywrócić podatek od lokali mieszalnych. Warto przypomnieć, że zwolnienie z podatku od budynków mieszkalnych lub ich części mieszkalnych oraz gruntów pozostałych funkcjonuje w Bolesławcu od 1 stycznia 2015 r., tj. w okresie stabilnej sytuacji finansowej miasta - napisał na swoim fejsbukowym profilu Piotr Roman, prezydent Bolesławca.
Radykalne cięcia zapowiedział włodarz Ustrzyk Dolnych (woj. podkarpackie) Bartosz Romowicz. A nie jest to, jak zaznacza, ostatnie słowo.
- Cofamy dopłatę do wody i ścieków dla mieszkańców, ograniczamy zakres organizowanych wydarzeń kulturalno-sportowych, w jednostkach organizacyjnych, w szkołach oraz w urzędzie miejskim - w zakresie obsługi ograniczamy wymiar czasu pracy pracowników. Z zachowaniem dotychczasowego wynagrodzenia, ale po obniżeniu tego czasu, będzie ono spełniało wymóg rozporządzenia o minimalnej płacy, a także o wyłączeniu czasowo stażowego zasadniczego. Wstrzymaliśmy jakiekolwiek remonty, zakupy publikacji książkowych do bibliotek - wymienia burmistrz Ustrzyk Dolnych.
Ale i to nie wszystkie oszczędności. Gmina planuje również likwidację m.in. dwóch szkół. Niewykluczone, że będą kolejne.
- Dwie szkoły w przyszłym roku zostaną zlikwidowane na 100 proc., ale myślimy co dalej, które jeszcze zamykać. Ten budżet, który przygotowałem dzięki wykorzystaniu zabiegów księgowych - to trzeba powiedzieć otwarcie - a także przy radykalnym obniżeniu wydatków bieżących, a zarazem podniesieniu dochodów bieżących, czyli podniesieniu wysokości czynszów, podwyżki usług na basenie czy w domu kultury, udało się dopiąć i wykazać nadwyżkę operacyjną w wysokości 4,5 tys. zł, ale teraz rozpoczynamy działania, żeby do tego dostosować rzeczywistość. To oznacza spotkania z dyrektorami szkół, czyli pozycja po pozycji, złotówka po złotówce, etat po etacie analizujemy i szukamy oszczędności - mówi burmistrz Ustrzyk Dolnych.
Czytaj też: Podkarpackie gminy chcą być na liście średnich miast ze szczególnym wsparciem
W poszukiwaniu tych oszczędności zwrócił się nawet do biskupa metropolity przemyskiego o wyrażenie zgody na obniżenie tygodniowego wymiaru godzin religii z dwóch godzin do jednej, co pozwoli oszczędzić ok. 300 tys. zł rocznie.
Na liście oszczędności znalazły się również: likwidacja dwóch filii bibliotek publicznych, przeniesienie części filii bibliotek z oddzielnych pomieszczeń do budynków szkół (to dotyczy terenów wiejskich), ograniczenie pracy do 12 godzin, wyłączenie z eksploatacji hali widowiskowo-sportowej w niedziele oraz ograniczenie w soboty, likwidacja ochrony hali sportowej w godzinach nocnych i kilka innych działań.
- Gmina Ustrzyki Dolne przez wiele lat, za kadencji mojego poprzednika, była wysoko w rankingach dotyczących wydatków na administrację, co oczywiście wówczas było dla burmistrza powodem do dumy, ale spowodowało sytuację, że płace w urzędzie i w jednostkach organizacyjnych były na poziomie minimalnym. W przypadku podniesienia wynagrodzenia minimalnego oraz wyłączenia dodatku stażowego z wynagrodzenia zasadniczego, powoduje to lawinowy skok wynagrodzeń. Są pracownicy, którzy obecnie zarabiają 2000 zł brutto, ze stażowym 2400 zł. Przy nowym rozporządzeniu muszą dostać wynagrodzenia zasadnicze na poziomie 2600 zł plus 20 proc. stażowego, czyli 3120 zł, co oznacza obligatoryjną podwyżkę w wysokości ok. 700 zł - wylicza burmistrz.
- To nie jest tak, że my nie chcemy jej dać, ale nie mamy z czego. Trzeba przecież wziąć jeszcze pod uwagę oświatę, która wzrasta nam o 5,3 mln zł. Dotychczas wydaliśmy na oświatę 35 mln zł, teraz wydamy 30 mln zł - przy czym subwencję mieliśmy na poziomie 13 mln zł, teraz będzie na poziomie 12,2 mln zł. Przy czym wyliczenia te nie uwzględniają podwyżki dla nauczycieli od września 2020 r., którą zapowiada rząd - mówi Romowicz.
Konsekwencje są nieuniknione
Zdaniem prezydenta Białegostoku, najbliższe lata będą dla JST prawdziwym wyzwaniem. Pytanie, czy wszyscy mu sprostają?
- Bez zmian w systemie finansowania samorządów za trzy lata czeka nas swojego rodzaju wegetacja - o ile do tego czasu w ogóle uda się przetrwać. Może gdyby okazało się, że sądy uznają, że oświata to jest absolutnie zadanie własne rządu, a nie samorządów, to wtedy moglibyśmy w prosty sposób, na drodze sądowej, dochodzić swoich roszczeń. To jest przecież kuriozalne, że my, z budżet miasta, na same wynagrodzenia mamy dołożyć w 2020 r. aż 90 mln zł. Już nie mówiąc o utrzymaniu szkół, zarówno pod względem inwestycyjnym, jak i eksploatacyjnym - mówi Tadeusz Truskolaski.
Czytaj też: Budżet 2020 - Poznań wystawia rachunek rządowi
W tym samym tonie wypowiada się burmistrz Lublińca, którego zdaniem państwo, dokładając samorządom kompetencji, za którymi nie idą adekwatne do ponoszonych wydatków pieniądze, łamie konstytucję.
- Już jest jedna podwarszawska gmina, które nie wypłaciła nauczycielom pensji, bo nie miała z czego. Nie da się cały czas zwiększać w stosunku do samorządów ustawowych zobowiązań, ograniczając jednocześnie strumień pieniądza. Mało tego, to jest sprzeczne z zapisem konstytucji. Art. 164, pkt. 4 mówi bardzo wyraźnie, że wraz z przekazywaniem samorządowi obowiązków, należy uwzględnić partycypację, jeżeli chodzi o dochody państwa. Oznacza to tyle, że jeśli państwo dokłada nam obowiązków, to musi nam zapewnić finansowanie. To jest zapis konstytucji i już są pierwsze miasta, które zaczynają oddawać Skarb Państwa do sądu - mówi Edward Maniura.